LONDYN 2016



Cytując klasyka: „nie ma takiego miasta LONDYN, jest Lądek, Lądek Zdrój…”.

Nawiązując do klasyka: 121, 122, 123...

Piccadily Circus ciekawy robi się dopiero po zmroku

Tomek 20 lat temu (!!!) mieszkał w Londynie. Dlatego czuł się tu  jak w domu.

A zatem w tym bardzo fajnym mieście, którego nie ma, dla nas hitem było po prostu włóczenie się po nim. A, że dzieci zostały we Wrocławiu, to nikt nas nie ograniczał. To co nam się najbardziej podobało to: British Museum, świetna międzynarodowa miejska atmosfera, dobra kuchnia z całego świata, smaczna kawa i tanie ciuchy.

Nie mogłam sobie odmówić klasyki gatunku...(Clock Tower)

Trafalgar Square
Londyn nie jest miastem dla rodzin i dla osób, które źle czują się w tłumie. Ulice żyją, ludzi jest tu wszędzie pełno. Przebicie się przez te tłumy i pokonanie ciągle wyrastających schodów z gromadą dzieci i do tego wózkiem osłabia wolę zwiedzania tego miasta. Wiem coś o tym, gdyż kilka lat temu próbowaliśmy zmierzyć się z  tą „niewygodną” londyńską miejską dżunglą. I polegliśmy. Stąd teraz mądrzejsi wybraliśmy się na mały City Break przed Tajlandią bez dzieci!
Trafalgar Square z widokiem na National Galery

Trafalgar Square z widokiem na Admiral Arch
                                                                 * * *
Ale tym razem też były porażki. Tym bardziej bolały, że zbudowane na początku lat dziewięćdziesiątych w czasach otwarcia na świat i zachłyśnięcia się tzw. zachodem, niedościgłe wizje Imperium Brytyjskiego przez lata nauki języka angielskiego tylko utrwalały się w głowie jako wartościowe cele turystycznych wypraw. Wszystkie podręcznikowe angielskie „czytanki” wychwalały Tower of London. No cóż, 25 funtów zostało wyrzucone w błoto. A tyle kosztowało wysłuchanie 50 minutowego wywodu przewodnika, który stojąc przed kilkoma budynkami opowiadał ich historię wrzucając mało zrozumiałe angielskie żarty. Cena również obejmowała wejście do poszczególnych twierdz na terenie Tower, już bez przewodnika, i obejrzenie kilku koron królewskich (część chyba była replikami), 2, 3 gablot ze złotymi naczyniami, przedmiotów należących do wojskowych  w okresie około 100 ostatnich lat oraz licznie zgromadzonych zbroi rycerskich. Tych ostatnich Ci u nas dostatek. Gdyby to kosztowało maksymalnie 10 funtów, to może człowiek by tak nie marudził, że zmarnował majątek. Pewnie wartość tych artefaktów inaczej przedstawia się dla miłośników historii Anglii i dla samych Brytyjczyków emocjonalnie związanych z relikwiami swojej przeszłości (a i też znacznie bogatszych, hm). Ja nie należę ani do jednej, ani do drugiej grupy, więc uboga kolekcja Tower of London za nieproporcjonalnie wysoką do jej wartości cenę bardzo mnie rozczarowała. Gabloty w pustych pomieszczeniach, żadnych sal urządzonych w stylu z epoki. Wiało nudą i sztucznie nadmuchanym patetyzmem. A goryczy dolał fakt braku pozwolenia na robienie zdjęć w środku.

Tower of London:





W tym budynku znajdują się królewskie klejnoty


Widok na he city centre of London z zza murów Tower

To tzw. German Buildings w Tower


                                                                                * * *
Drugim rozczarowaniem (choć mniejszym, bo wejście jest za darmo) było Muzeum Historii Naturalnej. Scooby Doo – częsty bywalec tego miejsca – to miał życie! Rozsławił to muzeum wśród dzieciaków. Wpada się tam z wielkimi oczekiwaniami. Na dzień dobry jest dobrze, atmosfera wielkiej przygody podtrzymana, gdyż obowiązkowa focia ze sławnym szkieletem pradawnego gada stojącego w holu przepięknego budynku muzeum została wykonana. I co dalej? I co dalej? Jak pójdziesz na lewo na parterze do dalszej części dedykowanej dinozaurom, to jeszcze wystawa się obroni. Fragmenty kości, jaja gadzie, odtworzone szkielety, nawet ruszające się potwory z cudownie mrugającymi powiekami – to jest fajne nie tylko dla dzieci. Tylko jest tego za mało. Po 10 minutach obeszliśmy wszystko i mieliśmy niedosyt. A na lewo były niewielkie ilości odcisków dinozaurów, 2 minuty, zdjęcie i po atrakcji. Obok ciekawie zapowiadała się sala z pająkami. Została zapełniona głównie zdjęciami dużego formatu i multimedialnymi atrakcjami dla dzieci. Nie widzieliśmy dużych ssaków – czy sale były niedostępne, czy gdzieś je pomięliśmy przez nieuwagę? Nie wiem. Część wypchanych mniejszych ssaków i ptaków widzieliśmy. Przyglądanie się im było dość dziwnym uczuciem… Fakt wypchania ich bardzo dawno temu dodawał im specyficznego … uroku. 2 piętro było w większości swego obszaru pozastawiane z uwagi na budowę kolejnej wystawy multimedialnej. W wykonaniu brytyjskim kompletnie te multimedia mnie nie przekonały. Może dlatego, że głównym ich odbiorcą były dzieci, które w grze komputerowej miały dotrzeć do jakiegoś „starożytnego” celu. Myślę, że dla moich dzieci jako zwiedzających obserwatorów to muzeum nie stanowiłoby tak wielkiej atrakcji jak dla brytyjskich uczniów. Ci ostatni odbywają tu tematyczne lekcje na żywo. To ma sens.
Muzeum Historii Naturalnej:













* * *
Kiedyś pełne unikatowych eksponatów Science Museum (darmowe) również wybrało ścieżkę rozwojową w kierunku eksponowania multimediów. Bombardowanie dźwiękiem i światłem było bardzo męczące. Patriotyczne i praktycznie – Centrum im. Mikołaja Kopernika w Warszawie jest mądrzej pomyślane. Tomek powracający do Science Museum po 20 latach wielce się rozczarował.


Zafascynowało nas to zdjęcie...

* * *
Udało mi się namówić Tomka na wizytę w Tate Modern Galery (stała ekspozycja za darmo). Spacer mostem milenijnym z ciekawymi widokami na londyńskie atrakcje nie uśpił niechęci mojego męża do sztuki nowoczesnej. Też nie jestem wielkim jej orędownikiem, ale chciałam obejrzeć dzieła Picassa, Dalego i Miro. I na moje szczęście ta część wystawy z ich obrazami była darmowa, bo inaczej popsułabym humor mężowi na wiele godzin i musiała wysłuchiwać jego zrzędzenia. Ale co tu kryć, miałby rację… Bo płacić za obejrzenie 1 obrazu Picassa, 1 obrazu Salvadora Dali, 1 obrazu Miro i 1 obrazu Klee to byłaby porażka i fanaberia. Na szczęście obejrzeliśmy te mikre zasoby za darmo i w dobrych nastrojach. Bo dalej prowadziliśmy nierozstrzygnięte dyskusje czy taki malarz, który tu w Tate wystawia obrazy polegające na wylaniu farby i rozprowadzeniu ich deską po powierzchni potrafiłby na przykład namalować coś tak jak Rubens?

Most Milenijny jest najkrótszą drogą do Tate Modern Galery

W tle Katedra św. Pawła

W tle most milenijny i Tate Modern Galery
Myślę, że ten malarz jest dobrze znany

I ten też

A ten? Dla mnie nie. Sztuka ? nowoczesna...

Obok Tate Modern Galery znajduje się Teatr Szekspira (to nie jest oryginał tylko wizja historyków epoki - wg niektórych tak najprawdopodobniej wyglądał)

* * *
A co z przyjemności pobytu w Londynie? Większość!!! Znakomite i przebogate British Museum (stałe ekspozycje za darmo)  z zachwycającą dla mnie kolekcją starożytnej Asyrii, a dla Tomka – Egiptem uratowało honor londyńskich muzeów. To jest miejsce do którego wrócę z wielką przyjemnością. Historia jest przewrotna. Nigdy bym nie przypuszczała, że zwiedzając to miejsce, będę wdzięczna Anglikom, że tyle w świecie nakradli cennych eksponatów. No cóż, patrząc na rozwój wypadków dziś, wiele z nich uratowali przed zniszczeniem.







Będąc w Iranie widziałam takie płaskorzeźby w Persepolis

Biblioteka w British Museum

Kamień z Rosetty pozwolił odczytać hieroglify

Z Afryki




Moja ukochana Mezopotamia



                                                                       * * *
Uwaga: nie warto przychodzić do muzeów o godzinie otwarcia. Wtedy kolejki są ogromne. Kiedy przyjdzie się 2, 3 godziny później wchodzi się praktycznie bez kolejki. Zaobserwowaliśmy też, że Ci co zainwestowali za „wejście bez kolejek” czyli London Pass stali w dłuższych ogonkach niż Ci oporni na reklamy czyli bez London Pass.

Westminister Abbey: zwykła kolejka z lewej strony była 3 razy krótsza o kolejki osób z London Pass z prawej strony
Bilet do Westminister Abbey kosztował 25 funtów. Dlatego też darowaliśmy sobie jego surowe anglikańskie wnętrza.
Za to poszliśmy do Katedry Świętego Pawła, której zwiedzanie  jest płatne, ale jak przyjdzie się około godz. 16:00, to wchodzi się za darmo. Niestety w środku nie można robić zdjęć.




A niedaleko na bogato jest inny "kościół"...


                                                                          * * *
Pływaliśmy Tamizą. Na stronie www.travelzoo.com można wypatrzeć promocje ma różne atrakcje w Wielkiej Brytanii. Ja znalazłam bilety na pływanie po Tamizie (4 różne przystanie, można wsiąść i wysiąść na dowolnej z nich) za połowę ceny – bilet ważny 3 dni kosztował mnie 11 funtów. Statkiem płynęliśmy m.in. do Greenwich. Z perspektywy wody oglądaliśmy atrakcje Londynu opisywane przez przewodników umilających czas wycieczkowiczom. Od nich poznaliśmy najbardziej popularne słowo wśród Londyńczyków – fantastic!
 Widoki nad rzeką:

London Eye

Uwaga na kolor Tamizy!


Pałac Westministerski

Most Milenijny

Na dachu wieżowca na ulicy Fenchurch 20 w centrum  znajduje się Sky Garden

Chyba obok Clock Tower to Tower Bridge jest najczęściej fotografowanym  obiektem w Londynie


Płyniemy do Greenwich


Cutty Sark - XIX wieczny herbaciany kliper, który kiedyś bił rekordy prędkości (teraz "cumuje" w Greenwich)

Greenwich

Greenwich


Południk ZERO w Greenwich - wstęp 9 funtów

Greenwich


                                                                        * * *
Dzięki informacjom od przewodników zatrudnionych na statkach pływających po Tamizie zaliczyliśmy nową atrakcję Londynu – Sky Garden. Ogród - restauracja na szczycie drapacza chmur na ulicy 20 Fenchurch Street jest dostępny za darmo jeśli:
  •  zamówienia online dokona się na 2 tygodnie przed wizytą,
  •  bez wcześniejszego zamówienia online przyjdzie się po godz. 18:00.
Okoliczności wymusiły na nas wykonanie wariantu drugiego. Nie wpuszczają klientów w sandałach i krótkich spodenkach. Tutaj też „okoliczności” pory roku nas uratowały. Nie korzystaliśmy z baru w ogóle, skupiliśmy się tylko na robieniu zdjęć Londynu z podniebnej (przypominam – Sky Garden) perspektywy. Nikt od nas nie oczekiwał wydawania pieniędzy w ogrodowym pubie.



                                                                          
                                                                             * * *
Buckingham Palace jest krótko otwarty dla pospólstwa. Kiedy Królowa we wrześniu wyjeżdża, to dla gawiedzi otwiera się jego podwoje (trzeba to sprawdzać w necie, bo daty jej wakacji nie są sztywne). Poza tym czasem warto tam przyjść kiedy następują zmiany warty. W okresie jesienno – zimowym  nie są one codziennie. Kiedy jest ta uroczystość można sprawdzić tutaj: http://changing-guard.com/dates-buckingham-palace.html
Przychodząc półtorej godziny przez czasem staliśmy dopiero w 3 rzędzie. Wyszukaliśmy sobie niskich Chińczyków i ustawiliśmy się za nimi. Rozwiązanie podziałało, sporo widzieliśmy.









                                                                             * * *
Było jeszcze przed południem, więc w Hard Rock Cafe wypiliśmy coffee latte przy barze. Czas oczekiwania na stolik wynosił około 40 minut (przed południem! Do lunchu jeszcze było daleko!).


                                              
                                                                       * * *
Koło Muzeum Sherloka Holmesa na Baker Street 210a mieści się sklep dla fanów Beatelsów.



Abbey Road i najsłynniejsze oraz najczęściej "przechodzone" pasy dla pieszych. Tu w 1969 roku The Beatles zrobili sobie zdjęcie na płytę "Abbey Road".


Okładka płyty na koszulce



Tam tak bardzo łatwo nie było dotrzeć. Oto wskazówki:




                                                                             * * *
Byliśmy w:
 Covent Garden




Na Piccadilly Circus


U M&M’sów:




W tubach znajdują się M & Msy!








Na Downing Street:


U Harrodsa: 




                                                                        * * *
Londyński „Jaś i Małgosia?”

                                             
                                                                         * * *
Obiady jedliśmy w pubach i restauracjach. Wcale nie trzeba się naszukać, by znaleźć pyszne jedzenie w cenie poniżej 10 funtów za posiłek. Menu z cenami wystawione jest na zewnątrz. The Churchill Arms Pub na 119 Kensington Church Street w Notting Hill oferował  pyszną tajską kuchnię, a każde danie w cenie 8,5 funta. Duże porcje, świeże produkty.

Churchill Arms Pub


Wnętrze pubu


Pad Thai w Churchill Arms Pub

Skusiliśmy się też w naszej dzielni – South Kensingron & Chelsea – na dania kuchni japońskiej. Moja zupa z owocami morza została mi podana niemal w miednicy. A makaronem, warzywami i rzeczonymi owocami morza tak się najadłam, że nie miałam gdzie wcisnąć kolacji.
Zupa z owocami morza w japońskiej restauracji w naszej dzielnicy czyli Chelsea & South Kensington

Tu mieszkaliśmy: Acacia Hostel, koło Muzeum Historii Naturalnej, 3 minuty od stacji metra South Kensington
 
Ale to pyszne hinduskie miejsce było nieco droższe - "Dehli Grill" w dzielnicy Angel, 21 Chapel Market (dojazd tam obejmowała oyster card 1 - 2 strefa).

Lamb Kofta Karahi - kotleciki jagnięce z ostrym sosie były przepyszne. Do tego wzięłam moje ukochane lassi. Poezja smaku!
Zarówno pod względem kulinarnych doznań, jak i finansowym nie opłaca się jeść w barach oferujących za 6, 5 do 9 funtów jedzenie typu „jesz ile chcesz”. Jedzenie tu jest dla wszystkich czyli dla nikogo. Taki all inclusive. Niedoprawione, bezustannie odgrzewane, tłuste dania. Jak wcześniej pisałam bez problemu nie tylko w China Town czy Soho można znaleźć posiłki z karty poniżej 9 funtów.

China Town



Wychodząc z China Town...;-)



Kawę pijaliśmy na Soho, w kawiarni, w której kiedyś Tomek pracował – Cafe Nero. Sączyliśmy pyszny napój i gapiliśmy się przez szybę na życie mocno gejowskiego Soho. W pewnym momencie nawet byłam jedyną dziewczyną w tym lokalu. I co z tego? Nikt na to nie zwracał uwagi. Kolorowy w ubiorach, w duszach i umysłach Londyn przewijał nam się przed oczami, a my żałowaliśmy tylko tego, że nie możemy tu zostać dłużej. Tu nas nikt nie poganiał. A wypita filiżanka kawy nie jest sygnałem do odejścia czy zamawiania na siłę kolejnej jako sposobu, by nas nie wyrzucono. Cudownie.






Soho obserwowane znad kubka kawy
                                                                         * * *
Gdybym do tej dzielnicy Londynu – Camden – przyjechała ze 20 lat temu – to chyba bym oszalała ze szczęścia! Tyle cudaków, tyle glanów, tyle rockowych gadżetów w jednym miejscu nigdy nie widziałam. Może dobrze, że tu nie trafiłam wcześniej… ;-) Tomek, który kiedyś tu mieszkał, od razu wiedział, że bardzo mi się tu spodoba!



















                                                                                  * * *
Transport:
  •  Ryanair Wrocław – Londyn Stansted to chyba oczywista oczywistość, ale ceną za bilet warto się pochwalić: 78 zł w dwie strony!
  •  Lotnisko Stansted – Londyn: autobus zamówiony online na stronie www.easybus.com Wcześniejsze kupowanie może skutkować niskimi cenami (ja to zrobiłam za cenę poniżej 3 funtów za bilet w jedną stronę za osobę). Lotnisko Stansted jest daleko od centrum. Dojazd zajął prawie 2 godziny. Wysiadaliśmy i wsiadaliśmy na Victoria Coach Station (stąd dobre połączenia we wszystkie strony).
  •  Metro – stare, ale jare. Tomek, który mieszkał w Londynie 20 lat temu, powiedział, że Londyn niewiele się zmienił od tego czasu, a metro wcale. Jest koszmarne dla rodzin z małymi dziećmi i osób starszych. Wszędzie schody. Niewiele udogodnień. Kupiliśmy oyster card w automacie na stacji metra (nawet jest menu po polsku!) na 1 i 2 strefę na 7 dni - koszt 37,40 funta z kaucją na osobę (wszystkie środki lokomocji: metro, autobusy, nawet jakiś 1 pociąg – nie korzystaliśmy, ale nie ma rejsów po Tamizie w cenie). Poza 2 strefą nic ciekawego dla nas się nie znajdowało. Wszystkie najważniejsze atrakcje są w 1 strefie, a w 2 trochę fajnych dzielnic. Na tą kartę (każda osoba miała swoją), którą trzeba było odbijać na bramkach, jeździliśmy metrem i autobusami do woli. Zasady korzystania i ceny się zmieniają, to trzeba sprawdzać aktualne w necie. Pojedyncze przejazdy są nieopłacalnie drogie. 


Zakupy taniej:
  •  Ciuchy - Primark na Oxfort Street – bardzo tanio w centrum miasta.

Po zakupach, na Soho Square
  • Spożywka – zawsze się gdzieś znajdzie Tesco Express lub Sainsbury. 

Fani polskiego jedzenia też przeżyją...


Koniec. A zaraz wylot do Tajlandii! :-)))))))

 

Brak komentarzy:

Argentyna - podróż, która zmieniła całe moje życie

  Argentyna - wyprawa, która zmieniła moje życie 😀💪 Pomysł wyjazdu zrodził się z wielkiego pragnienia obcowania z absolutnym pięknem naj...