Kreta 1 dzień
Na końcu będę podawać aktualizowane informacje praktyczne dotyczące podróżowania po Krecie, a zwłaszcza ceny.
Na końcu będę podawać aktualizowane informacje praktyczne dotyczące podróżowania po Krecie, a zwłaszcza ceny.
Lot Ryaniar (300 zł od osoby w
dwie strony) na trasie Wrocław – Chania miał trwać 2 godz. 40 minut, ale mimo
nieco opóźnionego wylotu, dolecieliśmy 20 minut przed czasem. Irlandczyk
poprawia statystyki jak może. Samochód już czekał na nas na lotnisku.
Skorzystaliśmy z lokalnej wypożyczalni „Auto Force” poleconej przez koleżankę (www.autoforce.gr). Z a wypożyczenie Hyundai
Getz z pełnym ubezpieczeniem na 8 dni
zapłaciliśmy 720 zł. I właściciel nie był zainteresowany blokowaniem nam kasy
na karcie kredytowej. Umowa, kasa i jazda do pierwszego hotelu. Semiramis
Suites znajdował się w miejscowości o nazwie Kato Daratso, tak
przylegającej do Chani, że nie do odróżnienia, że było się już w innym mieście.
Z hotelu mieliśmy zaledwie około 2 km do centrum Chani i jakieś 80 metrów do
piaszczystej plaży. Odwiedziliśmy ją na dzień dobry następnego dnia rano, ale
nie była zachwycająca.
Co prawda Kato Daratso leży nad
morzem, co krok znajdują się tutaj kwatery do wynajęcia, pensjonaty i hoteliki,
to jednak nie polecam tej miejscowości. Brakowało mi tu klimatu wakacyjnego.
Tak samo hotel – niby z basenem, ale szału nie było. Ucieszyła nas wielkość 2
sypialni, ale już na starcie wywaliliśmy korki próbując włączyć kuchenkę. Nie
było czajnika, więc herbatę parzyliśmy w ekspresie do kawy. Dzięki temu
raczyliśmy się ciepłym napojem o smaku kawy, a o wartościach herbaty. Hm,
wątpliwa przyjemność, ale zawsze coś ciepłego. Nie tylko ciągle woda i woda… A
propos wody, mieliśmy typową dla tanich pokoi łazienkę czyli bez wieszaków na
ręczniki. Znajomy azjatycki standard – to już wstęp do grudniowej wyprawy do Tajlandii
i Kambodży. Pokój rodzinny kosztował 69 euro za 2 noce (rezerwacja na
booking.com). Dla nas to była tylko baza wypadowa do innych atrakcji.
A zaczęliśmy od plaży Stefanou na
północny zachód od Chani. Samochodem pokonaliśmy około 25 km po przyzwoitej
jakości drodze wijącej się serpentynami wzdłuż postrzępionych brzegów zatoki
Sauda. Dojechaliśmy do ostatniego punktu, do którego prowadziła asfaltówka i
samochód zostawiliśmy znacznie poniżej kościoła, tuż przy miejscowym krzyżu.
A
potem tylko około 10 minut w dół po
skalach, kamieniach, zwisając nad urwiskiem, przytulając się do skal i łapiąc
się występów. Zejście było ekstremalne zwłaszcza, gdy dwie ciężkie dyndające z
moich ramion torby zasłaniały mi widok miejsc, na które stawiałam stopy. Kacper
ani razu nie jęknął, tylko dzielnie posuwał się w dół, Ninę dość często
musiałam asekurować, a nawet przenieść. Żadnego płaczu ze strony dzieci czy
marudzenia, że muszą pokonać tak trudną trasę. Ale jaka nagroda czekała nas na
dole! Biały piasek był łagodnie obmywany przez lazurowe wody maleńkiej zatoczki
wciśniętej w strzeliste pomarańczowo białe klify. Bajka. I najlepsze było to, że to była nasza bajka!
Spędziliśmy parę godzin na plaży
w towarzystwie kilkunastu osób. Woda o tej porze roku jeszcze była zimna, zatem
poprzestałam na pierwszym i dość krótkim kontakcie z nią. Na swoje nieszczęście
wybrałam kąpiele słoneczne. A słońce mimo filtrów dokonało dzieła zniszczenia…
Wieczór, który zakończył się
dopiero po godz. 23 spędziliśmy w Chani. Szukanie miejsca parkingowego
(wszędzie darmowe) zajęło nam dobre 30 minut (nawet we Włoszech to tak długo
nie trwało). Turystyczne życie Chanii toczy się w zatoczce nad morzem. O tej
porze roku, jeszcze przez sezonem wakacyjnym, a gdy już jest ciepło, to miejsce
ma w sobie wiele uroku.
Pozbawione wakacyjnych imprezowiczów, nastawione jest na ludzi, którzy chcą się zrelaksować w miłej knajpianej atmosferze. Ochoczo poszliśmy w ślady innych turystów i zasiedliśmy w tawernie z widokiem na kolorowe domki okalające wybrzeże zatoczki strzeżonej przez XVI wieczną latarnię morską postawioną przez Wenecjan. Słodkie naleśniki na kolację dodały nam sił, wyruszyć w kierunku dawnego meczetu i mariny.
Pozbawione wakacyjnych imprezowiczów, nastawione jest na ludzi, którzy chcą się zrelaksować w miłej knajpianej atmosferze. Ochoczo poszliśmy w ślady innych turystów i zasiedliśmy w tawernie z widokiem na kolorowe domki okalające wybrzeże zatoczki strzeżonej przez XVI wieczną latarnię morską postawioną przez Wenecjan. Słodkie naleśniki na kolację dodały nam sił, wyruszyć w kierunku dawnego meczetu i mariny.
2 dzień
Spakowani wyruszyliśmy nad
jezioro Kournas. Droga, w większości prowadząca autostradą, zajęła nam 40
minut.
Największą atrakcją tego dość niewielkiego akwenu wodnego są żółwie. By je zobaczyć należy wypożyczyć rower wodny: 4 euro od osoby na godzinę/ w przypadku 4 osób 12 euro za rower. Godzina była wystarczająca by obejrzeć żółwie wypływające z krzaków po drugiej stronie „turystycznego portu” oraz różne kolorowe karpiowate ryby.
Jezioro widokowo też jest bardzo ciekawe. Z trzech stron w jego przechodzącej z granatowego, przez zielony do seledynowego koloru toni topią się wysokie zbocza gór. W ostatnią część najbardziej płaską, a przez to najbardziej dostępną, wkomponowały się restauracje. Przyrodnicze atrakcje zaostrzyły nasz apetyt, który wkrótce został zaspokojony mussaką (tradycyjna grecka zapiekanka mięsa mielonego z warzywami) i sałatką z bakłażana . Jedzenie oraz miejscowe piwo Alfa pochłonięte w tak pięknych okolicznościach przyrody smakowało wyśmienicie.
Największą atrakcją tego dość niewielkiego akwenu wodnego są żółwie. By je zobaczyć należy wypożyczyć rower wodny: 4 euro od osoby na godzinę/ w przypadku 4 osób 12 euro za rower. Godzina była wystarczająca by obejrzeć żółwie wypływające z krzaków po drugiej stronie „turystycznego portu” oraz różne kolorowe karpiowate ryby.
Jezioro widokowo też jest bardzo ciekawe. Z trzech stron w jego przechodzącej z granatowego, przez zielony do seledynowego koloru toni topią się wysokie zbocza gór. W ostatnią część najbardziej płaską, a przez to najbardziej dostępną, wkomponowały się restauracje. Przyrodnicze atrakcje zaostrzyły nasz apetyt, który wkrótce został zaspokojony mussaką (tradycyjna grecka zapiekanka mięsa mielonego z warzywami) i sałatką z bakłażana . Jedzenie oraz miejscowe piwo Alfa pochłonięte w tak pięknych okolicznościach przyrody smakowało wyśmienicie.
W wielu restauracjach jest "Menu for children". Tu pizza dla dzieci ratująca życie podróżujących rodziców. |
Mussaka |
Przepyszna sałatka z bakłażana. Przepis na moje kubki smakowe: grillowany bakłażan, ser kozi, czosnek, jogurt grecki, ciut oliwy z oliwek, zielona pietruszka |
Po wszystkim wyruszyliśmy do następnego hotelu w Kissamos. Po 1 godzinie drogi byliśmy na miejscu w bardzo ładnym i prawie pustym hotelu nad samym morzem (Akrogiali Hotel, , 70 euro za 2 noce w pokoju rodzinnym).
Polecono nam wizytę na plaży Falasarna oddalonej 15 minut od naszego lokum. Ogromna piaszczysta plaża przywitała nas niesamowicie gorącym piaskiem, z którego mało kto się cieszył, gdyż miejsce było niemal opustoszałe. Rozgrzane stopy niemal same popędziły do morza, ale jego chłód zniechęcił resztę ciała do zanurzania się.
Wracając stamtąd popytaliśmy o ceny pokoi – rodzinne i w dobrej jakości kosztowały 35 euro. Kolację zjedliśmy w wiosce po drodze. W miejscowości Platanos tawerna „Zaharias” skusiła nas grecką kuchnią w postaci tzatzyków, sałatki greckiej, jagnięciny pieczonej w sosie cytrynowym z oregano oraz koziny w sosie pomidorowym. Ku pełnemu zaskoczeniu wszystkich do hotelu wracaliśmy… w ulewie.
Jutro czeka nas rejs statkiem na
Gramvousę i Balos. Nie uśmiecha nam się płynąć w strugach deszczu.
3 dzień
Oprócz wspomnień po wczorajszej
ulewie nie było dzisiaj śladu. Zanim wyruszyliśmy do portu, by odbyć nasz rejs
na Gramvousę i Balos, pojechaliśmy do piekarni po prowiant w postaci słodkich
bułek (1 euro), a następnie wzmocniliśmy się greckim espresso w jednej z
licznych kawiarni (1 euro). Do portu dojechaliśmy jak nam przykazano – na
10:30, bo statek miał odpływać o 10:40. Jakież było nasze zdziwienie, gdy
jeszcze przed sezonem zobaczyliśmy tłumy ludzi na pokładzie. Ale miejsca siedzące się dla nas znalazły.
Po godzinie już pięliśmy się w
górę po stromym i kamienistym zboczu dawnej wyspy piratów – Gramvousy.
Celem naszym były ruiny twierdzy na
wyspie, która sama jak twierdza wyglądała, a dotarcie do niej wymagało nieco wysiłku.
A dla tych w japonkach i płaskich (czytaj śliskich) sandałach sporo więcej. Dominowały zabransoletkowane nacje rosyjskich i francuskich turystycznych resortowiczów. Twierdza oferowała nie tylko przebywanie w murach rozbudzających wyobraźnię fanów Jacka Sparow’a, ale także przepiękne widoki na lazurowe wody Gramvousy i Balos oraz na niebezpieczne klify spadające stromo w czarne wody morza Śródziemnego. 1, 5 godzinny postój szybko dobiegł końca i popłynęliśmy dalej na plażę Balos.
Ale wiało! |
A dla tych w japonkach i płaskich (czytaj śliskich) sandałach sporo więcej. Dominowały zabransoletkowane nacje rosyjskich i francuskich turystycznych resortowiczów. Twierdza oferowała nie tylko przebywanie w murach rozbudzających wyobraźnię fanów Jacka Sparow’a, ale także przepiękne widoki na lazurowe wody Gramvousy i Balos oraz na niebezpieczne klify spadające stromo w czarne wody morza Śródziemnego. 1, 5 godzinny postój szybko dobiegł końca i popłynęliśmy dalej na plażę Balos.
Taka dygresja: pokonywanie przez
Kacpra i Ninę stromych zboczy, trudne trasy wymagające wspinania się, jak
zauważyłam, są dla nich wielką atrakcją i sprawiają im wielką przyjemność,
znacznie większą niż spacerek po płaskim terenie! Wysiłek wymagający dużej
koncentracji ich pozytywnie nakręca. Nie marudzą, fochy znikają, jest cel –
dotarcie na górę.
Balos słynie z różowego piasku i
płytkich lagun z ciepłą wodą.
Miejsce jest na pewno zjawiskowe, ale jego wyjątkowość można ocenić dopiero jak wyjdzie się na dosyć sporą wysokość i z góry popatrzy na postrzępione zatoczki przenikające się wzajemnie o różnych odcieniach niebieskiej toni – od bladego błękitu, przez kochany przez wszystkie aparaty lazur, po głęboki granat. Ale niewiele po tym jak przybyliśmy do tego widokówkowego miejsca i Nina z Kacprem zaczęli czerpać radość z ciepłej wody płytkiej laguny, to słońce naciągnęło chmurną kołdrę, a okolicę zaczęła spowijać niepokojąca bryza przypominająca mgłę.
"Walka o życie na Balos ? "
W takich okolicznościach przyrody stwierdziłam, że szkoda wysiłku na wspinanie się na zbocza gór i patrzenie na „mleko” z góry. Sama plaża rozczarowała mnie tym, że mało jest tu suchego piasku, na którym można by się w pełni zrelaksować rozkładając targany ze sobą kocyk. Nie było tu żadnej infrastruktury, tylko skały, biały i różowy piasek oraz morze.
Dobrze, że obiad kupiliśmy sobie na statku (bardzo smaczne faszerowane warzywa: papryka i pomidor oraz sałatka grecka -11 euro), bo umarlibyśmy z głodu. I wiem czego mi brakuje w takich miejscach – szafek, w których (nawet za kasę) mogłabym schować cały ten denerwujący, ale niezbędny, staff. Człowiek schowałby sobie do szafeczki wartościowe rzeczy i w pełen spokoju kontemplował czas urlopu. Że też jeszcze nikt nie wpadł na taki biznes!
Miejsce jest na pewno zjawiskowe, ale jego wyjątkowość można ocenić dopiero jak wyjdzie się na dosyć sporą wysokość i z góry popatrzy na postrzępione zatoczki przenikające się wzajemnie o różnych odcieniach niebieskiej toni – od bladego błękitu, przez kochany przez wszystkie aparaty lazur, po głęboki granat. Ale niewiele po tym jak przybyliśmy do tego widokówkowego miejsca i Nina z Kacprem zaczęli czerpać radość z ciepłej wody płytkiej laguny, to słońce naciągnęło chmurną kołdrę, a okolicę zaczęła spowijać niepokojąca bryza przypominająca mgłę.
"Walka o życie na Balos ? "
W takich okolicznościach przyrody stwierdziłam, że szkoda wysiłku na wspinanie się na zbocza gór i patrzenie na „mleko” z góry. Sama plaża rozczarowała mnie tym, że mało jest tu suchego piasku, na którym można by się w pełni zrelaksować rozkładając targany ze sobą kocyk. Nie było tu żadnej infrastruktury, tylko skały, biały i różowy piasek oraz morze.
Dobrze, że obiad kupiliśmy sobie na statku (bardzo smaczne faszerowane warzywa: papryka i pomidor oraz sałatka grecka -11 euro), bo umarlibyśmy z głodu. I wiem czego mi brakuje w takich miejscach – szafek, w których (nawet za kasę) mogłabym schować cały ten denerwujący, ale niezbędny, staff. Człowiek schowałby sobie do szafeczki wartościowe rzeczy i w pełen spokoju kontemplował czas urlopu. Że też jeszcze nikt nie wpadł na taki biznes!
Ale miejsce jest rzeczywiście
piękne i warte odwiedzenia.
Postój tutaj trwał 2, 5 godziny. Na
statek musieliśmy wrócić do 16:20. Na plażę Balos ze statku dostaje się
łodziami zabierającymi około 30 osób, więc warto szybko ustawić się kolejce i
zabrać na plażę zaraz na początku. Łodzie są dwie i po wyładowaniu pasażerów
wracają po kolejnych.
Podczas powrotnego rejsu, kiedy to słońce pożegnało chmury i uraczyło nas upałem, moje oczy błyskawicznie zarejestrowały w rękach współpasażerów bursztynowe zimne piwo. Wtedy natychmiast odezwało się pragnienie, które oczywiście ugasiłam. Ale gdyby ktoś z Was popłynął tu po mnie, to radzę przeczekać ten napór chęci na zimne pyszne piwko pod palącym słońcem Krety. Jakieś 15 minut po wypłynięciu kapitan ogłasza „Happy Hour” i za kupno 1 piwa drugie dostaje się gratis! No nie, trzech piw to bym już nie wypiła (bo jedno już zostało skonsumowane) i niestety musiałam odpuścić. Ale była jeszcze inna promocja, z której rodzinnie skorzystaliśmy – za 1 kupionego loda (tu sprzedawano Algidę), drugiego też dostawało się gratis. Wkrótce pokład zapełnił się ludźmi z kuflami i lodami w rękach! Rejs zakończył się o godz. 17:45.
przymiarka młodego fotografa |
Podczas powrotnego rejsu, kiedy to słońce pożegnało chmury i uraczyło nas upałem, moje oczy błyskawicznie zarejestrowały w rękach współpasażerów bursztynowe zimne piwo. Wtedy natychmiast odezwało się pragnienie, które oczywiście ugasiłam. Ale gdyby ktoś z Was popłynął tu po mnie, to radzę przeczekać ten napór chęci na zimne pyszne piwko pod palącym słońcem Krety. Jakieś 15 minut po wypłynięciu kapitan ogłasza „Happy Hour” i za kupno 1 piwa drugie dostaje się gratis! No nie, trzech piw to bym już nie wypiła (bo jedno już zostało skonsumowane) i niestety musiałam odpuścić. Ale była jeszcze inna promocja, z której rodzinnie skorzystaliśmy – za 1 kupionego loda (tu sprzedawano Algidę), drugiego też dostawało się gratis. Wkrótce pokład zapełnił się ludźmi z kuflami i lodami w rękach! Rejs zakończył się o godz. 17:45.
A to wszystko wspominam i opisuję
siedząc na tarasie mojego pokoju hotelowego, znajdującego się tuż nad plażą. Fale
spokojnie liżą kamienisty brzeg, ich łagodny plusk i widok gór utopionych w
morzu sprawia, że chciałoby się tu zostać na zawsze…
4 dzień
Wyjechaliśmy do Elafonisi. Droga
kiepskiej jakości wiodła serpentynami przez góry. Po drodze mijaliśmy urokliwe
małe mieścinki przyklejone do zboczy
oraz beznadziejne, zaniedbane wioski z
walącymi się domostwami. Ten cały krajobraz plus doświadczenia z
miejscowości z poprzednich dni nasuwały tylko jedno stwierdzenie – jak, u
licha, ten kraj dostał się do Unii? A najbardziej zadziwiające jest to, że
Grecja jest w strefie Euro. Rzeczywiście to musiał być niezły przekręt! Narzekamy
na polskie drogi, ale choć ciągle ich za mało, to nie są tak dziurawe jak te
greckie. A przecież oni tu nie mają tak ekstremalnych temperatur jak my: od -15
i więcej do + 35 stopni C, które utrudniają utrzymanie dróg.
Po około godzinie dojechaliśmy do
naszego hotelu „Kalomirakis Family”. Dostaliśmy ładny, przestronny domek
położony w gaju oliwnym.
Drogo, bo 60 euro za noc, ale
wkrótce okazało się dlaczego tu są takie ceny. Właściciel powiedział nam, żeby
na plażę jechać samochodem, bo tuż przed nią jest bezpłatny parking. Tak
zrobiliśmy i zaraz okazało się, że w samej Elafonisi są może ze 4 miejsca
oferujące noclegi. Jest to maleńka miejscowość z ogromną plażą. A ci wszyscy
ludzie, który tu byli, zapewne mieszkali w oddalonych o kilkanaście kilometrów
hotelach w górach. W tych górskich wioskach (ale tych ładnych) turystów
widzieliśmy sporo. Wtedy nas to dziwiło, teraz, po zorientowaniu się w
przestrzeni Elafonisi, wcale. My z hotelu do plaży mieliśmy …1 minutę.
A plaża w Elafonisi jest
zachwycająca. Absolutnie subiektywnie podobała mi się bardziej niż na Balos.
Ogromne połacie piasku są tutaj zalewane z różnych stron przez wody zatoczki.
Tworzy się wiele basenów z ciepłą wodą. Ale najpiękniejsza laguna jest idąc maksymalnie na prawo od głównego wejścia
(miejsce przy którym stał bar), przechodząc przez płytkie wody ostatniego
basenu. Wydawałoby się, że tam już jest koniec. Ale jak się wchodzi między
wydmy, mijając po lewej stronie skałę, to wychodzi się na zaciszną ogromną
zatokę z dużą ilością suchego piasku, a lazurowe wody obmywają liczne czarne
skały.
Nieopodal plaży w płytkiej wodzie zauważyliśmy wieloryba
Nie bez kozery piszę o tym suchym piasku, bo, podobnie jak na Balos, jest tu go niewiele. Morze rozlewa się tak głęboko w ląd, że choć plaża wydaje się szeroka, to wszędzie jest mokro. Aby wypocząć trzeba wypożyczyć łóżko (3 euro) lub zestaw 2 łóżka + stylowy hawajski parasol ze stolikiem (8 euro). Tylko co z tego, że człowiek wykosztuje się niemało i zapłaci, jak torby muszą leżeć na tej mokrej nawierzchni. Zapobiegliwsi stali bywalcy, widziałam, kładli torby na słomianych matach.
Nieopodal plaży w płytkiej wodzie zauważyliśmy wieloryba
Nie bez kozery piszę o tym suchym piasku, bo, podobnie jak na Balos, jest tu go niewiele. Morze rozlewa się tak głęboko w ląd, że choć plaża wydaje się szeroka, to wszędzie jest mokro. Aby wypocząć trzeba wypożyczyć łóżko (3 euro) lub zestaw 2 łóżka + stylowy hawajski parasol ze stolikiem (8 euro). Tylko co z tego, że człowiek wykosztuje się niemało i zapłaci, jak torby muszą leżeć na tej mokrej nawierzchni. Zapobiegliwsi stali bywalcy, widziałam, kładli torby na słomianych matach.
A może w szczycie letniego sezonu
gdy słońce praży niemiłosiernie suchego piasku jest pod dostatkiem? Teraz
słońce też praży, ale „miłosiernie”, a plaże nie są zatłoczone. Dla mnie tylko woda
jest za zimna. Ale dla dzieci wcale. Choć Kacper już ma dość plaży. Po pół
godzinie już się nudzi. Co to będzie w grudniu w Tajlandii? 5 dni na Koh Lipe,
2 dni na Koh Phangan – jak dam radę z marudzącym Kacprem w tak pięknych
okolicznościach przyrody?
Wieczór spędziliśmy w tawernie
naszego hotelu, z której rozpościerał się widok na morze.
Sami wybieraliśmy ryby, które zjemy
Krótki, acz intensywny deszcz nie popsuł nam humorów, które dopisywały też z powodu pysznej kolacji:
smażone anchois,
pieczona ryba skorpion,
pieczona ryba skorpion po konsumpcji,
mastora meat balls (pulpeciki z mięsa, warzyw i ryżu w pomidorowym sosie),
faszerowany bakłażan
i oczywiście sałatka grecka
i białe wino domowej roboty. Po kolacji gratis dostaliśmy grecki deser – ciastko na miodzie i palonym maśle oraz miejscowy bimber – raki (rakija). Poprzednio w „Zahariaszu” też tak było.
Sami wybieraliśmy ryby, które zjemy
Krótki, acz intensywny deszcz nie popsuł nam humorów, które dopisywały też z powodu pysznej kolacji:
smażone anchois,
pieczona ryba skorpion,
pieczona ryba skorpion po konsumpcji,
mastora meat balls (pulpeciki z mięsa, warzyw i ryżu w pomidorowym sosie),
faszerowany bakłażan
i oczywiście sałatka grecka
i białe wino domowej roboty. Po kolacji gratis dostaliśmy grecki deser – ciastko na miodzie i palonym maśle oraz miejscowy bimber – raki (rakija). Poprzednio w „Zahariaszu” też tak było.
5 dzień
Dość długo zajęło nam zebranie
się z Elafonisi. Po drodze zaliczaliśmy jeszcze kawiarnie i piekarnie, i tarasy
widokowe. W konsekwencji do Rethymna zajechaliśmy dopiero około 14 (bez
postojów droga zajmuje około 2,5 godz.). Znowu mamy bardzo fajny pokój. W
hotelu „Aristea” dwupokojowy apartament z aneksem kuchennym, łazienką i
balkonem oraz sejfem (!) za 2 noce kosztuje nas 65 euro.
Personel był tak miły, że gratis oddał nam w zasadzie 3 dzień pobytu w pokoju w dniu wyjazdu do godz. 18:00 (doba kończy się o godz. 10:00). No i dostaliśmy butelkę wina na przywitanie. Taki apartament w niskim sezonie kosztuje tu 110 euro za noc! Ale znalazłam okazję na booking.com!!!
Personel był tak miły, że gratis oddał nam w zasadzie 3 dzień pobytu w pokoju w dniu wyjazdu do godz. 18:00 (doba kończy się o godz. 10:00). No i dostaliśmy butelkę wina na przywitanie. Taki apartament w niskim sezonie kosztuje tu 110 euro za noc! Ale znalazłam okazję na booking.com!!!
Ale przez to, że dojechaliśmy
dość późno, to panie w hotelu poinformowały nas, że mamy za mało czasu na
swobodne zwiedzenie Knossos. Dlatego musieliśmy zmienić plany i wyruszyliśmy na
długi, bo kilkugodzinny i (jak policzyliśmy) ponad 10 km spacer po Rethymnie.
Ale na początek trzeba było się
wzmocnić posiłkiem: gulasz z jagnięciny (mięciutkie mięsko w kawałkach z
marchewką, cebulą, cukinią, ziemniakiem i grillowanym kozim serem) – pychotka,
gyros i oczywiście sałatka grecka.
Na początku z pełnym brzuchem
ledwo dotoczyliśmy się do mariny. Nawet ogromne krewetki znacznie swym
rozmiarem przekraczające długość dłoni, langusty i ośmiornice nie były w stanie
mnie skusić. Oferowano je w knajpkach w porcie. Zresztą ceny powalały: 4 średnie
krewetki od 18 euro, a te duże 70 euro za kg!
Pełny żołądek i myśli, że wkrótce w Tajlandii będę tego miała za grosze pod dostatkiem, uspokoiły moje nieznikające chęci na owoce morza.
Pełny żołądek i myśli, że wkrótce w Tajlandii będę tego miała za grosze pod dostatkiem, uspokoiły moje nieznikające chęci na owoce morza.
Ruszyliśmy dalej w stronę
miejscowej fortecy, ale pierwsze krople deszczu zagoniły dzieci do pobliskiej
cukierni. Efektem była kolejna przerwa na deser.
Potem znaleźliśmy dość dziwny i
raczej w opłakanym stanie pomnik … mandoliny (na przeciwko urzędu miasta).
Oceniając jego stan oraz przyglądając się „staremu miastu” nieodparta myśl, jak natręt, nasuwała się nieustannie: Grecy dbają tylko o knajpy. Gdy dół choćby jednopiętrowego budynku zajmuje tawerna, to tylko ona jest w doskonałym stanie. Na piętrze jest już ruina. Uroda wielu kamienic, dziś jest już wspomnieniem. Wiele z nich przypominało mi Zanzibar, ale, o ironio, na tej afrykańskiej wyspie były lepiej zachowane!
Oceniając jego stan oraz przyglądając się „staremu miastu” nieodparta myśl, jak natręt, nasuwała się nieustannie: Grecy dbają tylko o knajpy. Gdy dół choćby jednopiętrowego budynku zajmuje tawerna, to tylko ona jest w doskonałym stanie. Na piętrze jest już ruina. Uroda wielu kamienic, dziś jest już wspomnieniem. Wiele z nich przypominało mi Zanzibar, ale, o ironio, na tej afrykańskiej wyspie były lepiej zachowane!
Wreszcie dotarliśmy do ruin
zamczyska na skale. Wstęp dla dorosłych 4 euro, od dzieci pani w kasie nic nie
chciała, chociaż byłam przygotowana na kupno biletu rodzinnego za 10 euro. Pani
kiesko mówiła po angielsku, więc nie udało mi się poznać zasad, dlaczego moje
dzieci miały wejście gratis, zwłaszcza, że Kacper jest dosyć wyrośnięty jak na
9 latka. Zresztą, jakie to ma znaczenie, zapłaciłam mniej niż się spodziewałam.
A forteca? Nina z Kacprem uwielbiają takie ruiny, na których można się wspinać
po murkach, biegać po kamieniach i wyglądać z wysokości.
W fortecy był też mały amfiteatr, w którym obejrzeliśmy występ artystyczny.
Ale „zagospodarowania” zabytków to niech Grecy uczą się od Polaków. Zapraszam do twierdzy w Srebrnej Górze i Kłodzku. Są one doskonałym przykładem ile ciekawego można wyciągnąć z „kupy kamieni”. Znowu kłania się idea fix - dla Greków liczą się tylko knajpy. A co robią z zarobioną kasą? Chyba przeżerają, bo na pewno nie inwestują w zabytki – walące się, z wystającymi drutami, ani w dziurawe drogi. Obserwując Kreteńczyków i pamiętając, że 60 % Greków pracuje w budżetówce, to wydaje mi się, że brakujące 40% w turystyce!
W fortecy był też mały amfiteatr, w którym obejrzeliśmy występ artystyczny.
Ale „zagospodarowania” zabytków to niech Grecy uczą się od Polaków. Zapraszam do twierdzy w Srebrnej Górze i Kłodzku. Są one doskonałym przykładem ile ciekawego można wyciągnąć z „kupy kamieni”. Znowu kłania się idea fix - dla Greków liczą się tylko knajpy. A co robią z zarobioną kasą? Chyba przeżerają, bo na pewno nie inwestują w zabytki – walące się, z wystającymi drutami, ani w dziurawe drogi. Obserwując Kreteńczyków i pamiętając, że 60 % Greków pracuje w budżetówce, to wydaje mi się, że brakujące 40% w turystyce!
Dygresja: sprawdziliśmy ceny rejsów na Santorini. 135 euro! W jednym miejscu się chwalili, że mają promocję – 130 euro. Wszystkie ceny od osoby. Bez komentarza.
Chociaż zmęczeni plażami dziś ich
nie odwiedzaliśmy, to w Rethymnie wędrowaliśmy
traktem wzdłuż plaży. I co? Nie zachwycała. Bo trudno by sporo kamieni i wąskie
pasma dość ciemnego piasku oraz morze w kolorze Bałtyku wzbudzały entuzjazm.
Nie wyobrażam sobie spędzać tu docelowo wakacji. Dla nas jest to tylko baza
wypadowa do znacznie ciekawszych destylacji.
Plaża w Rethymnie |
Ale żeby ktoś nie pomyślał, że mi
się Kreta nie podoba. Bardzo mi się tu podoba i jeśli Ryanair będzie latał tu
dalej z Wrocka, to z przyjemnością wrócę, ale do nowych miejsc. Dla miłośników
Chorwacji (ja zjechałam całą od Istrii po Dubrownik) – Kreta jest klimatyczna i
tańsza czyli znacznie ciekawsza. Dla miłośników jedzenia – grecka kuchnia jest
niesamowicie smaczna. Dla miłośników plażowania – są tu folderowe, w realu
zachwycająco piękne plaże (co widać wyżej na zdjęciach), ale nie znajdują się w
miejscowościach, które obejmują oferty biur podróży. Trzeba włożyć trochę
wysiłku, wynająć samochód i pojechać do raju. A czas podróży często nie
przekracza godziny. Warto? Dla mnie absolutnie tak. Oby tylko Ryanair nie
wycofał się z tej Grecji, o czym przebąkuje coraz głośniej (bo Grecy chcą
podnieść opłaty lotniskowe)!
Jeszcze trochę o pogodzie.
Tydzień temu lało cały czas i to według miejscowych jest normą na wyspie. Zatem
na długi weekend majowy nie ma tu co się wybierać. Nam praktycznie codziennie
pada, ale są to krótkie 5 – 15 minutowe ulewy. Im bliżej czerwca tym mniej
deszczu. Jest ciepło, często upalnie,
ale temperatura wody nie zachęca do kąpieli (nie dotyczy dzieci!). Za to nie ma
tłumów i ceny są niższe. I jak to było w „Misiu”: pamiętajcie by minusy nie
przysłoniły wam plusów. ;-) Dobranoc.
6 dzień
Wraz z deszczem wyruszyliśmy do
Knossos. 80 km droga zajęła nam ponad godzinę, bo było ślisko. Gdy dojechaliśmy
na miejsce, przestało padać. Niezbyt imponujące, ale historycznie i kulturowo
istotne ruiny pałacu króla Minosa zwiedzaliśmy bez obawy o zmoczenie. Wstęp: 15
euro same ruiny, 16 euro ruiny + muzeum (znajduje się w centrum miasta Heraklion, około 5 km od ruin, na ulicy Xanthoudidou 1). Dzieci do 18 roku życia wejścia do
muzeów mają gratis. Bingo. Dowiedziałam się dlaczego za bilety dzieciaków do fortecy nie płaciłam.
Rodzice z małoletnimi – korzystajcie z okazji i jedźcie na Kretę!
Pierwszy raz widziałam "lawendowe" drzewa |
Ja - od dzieciństwa miłośnik muzeów - oczywiście wybrałam opcję z Muzeum Archeologicznym. I naprawdę było warto. Wszystkie znalezione w Knossos artefakty, te z okresu hellenistycznego, rzymskiego, a nawet paleontologicznego zostały umieszczone w muzeum. Ma ono świetną kolekcję oczywiście waz i dzbanów, ale także sarkofagów, biżuterii i broni. Dla mnie oglądanie tych zbiorów muzealnych było znacznie ciekawsze od ruin. Tak pokochałam meksykańskie (tylko z racji położenia geograficznego) piramidy, że teoretycznie kulturowo mi bliższe zabytki starożytnej Europy, nie robią na mnie takiego wrażenia, jak powinny. Absolutnie do głębi i na wskroś subiektywne moje zdanie.
Wieczór spędziliśmy w Rethymnie
skutecznie zniechęcając dzieci do wyboru innych naleśników poza promocyjnymi z
nutellą za 2,50 euro (normalnie były za 3,50). Wędrując w poszukiwaniu tańszej
niż za 9 euro mussaki, przez przypadek, jak to zwykle bywa, trafiliśmy na
bardzo urokliwą knajpkę o nazwie „Restaurant O. Psaras”. Ten rodzinny interes
prowadzony jest dosłownie z 50 metrów od głośnych turystycznych tawern w
centrum starego miasta. Pod starym kościółkiem na ulicy Arabatzoglou, też na
starym mieście, serwują pyszną grecką domową kuchnię, w niewymuszonej
atmosferze małej kreteńskiej knajpki. Pierwszy głód zaspokoiły pospolite
tzatzyki z chlebem, ale jakże smakujące w tych okolicznościach. A zamiast planowanej
mussaki wybrałam papoutsaki czyli bakłażan faszerowany delikatnym świetnie
przyprawionym miejscowymi ziołami mielonym mięsem przykrytym kołderką
zapieczonego aksamitnego sosu beszamelowego
oraz mięciusieńką, nie mającą nic z gumowatości, ośmiornicę z warzywami
w winnym, lekko ostrym sosie. Zapraszam w to pyszne, spokojne miejsce! Te
smakowitości kosztowały 18, 50 euro.
Pod frytkami chowa się ośmiornica |
Papoutsaki |
7 dzień
Wreszcie słońce wygrało starcie z deszczowymi chmurami. Dzień przywitał nas błękitem nieba. Ruszamy na plażę w Preveli (32 km).
Czas przejazdu zajął nam około 1 godziny. Jakieś 6 km przed plażą skończyła się asfaltowa droga. Dalej jechaliśmy szutrem, a później źle utrzymanym ubitym, kamienistym zboczem.
Mocno dziurawa droga znowu prowadziła serpentynami, ale dojechaliśmy nią na plażę Preveli. Tam zostawiliśmy samochód. Zabraliśmy cały ten denerwujący majdan plażowy i powędrowaliśmy jakieś 600 metrów przez góry i skały, idąc w górę, a potem schodząc w dół by dojść do Palm Beach. To nie była droga na klapki! Da się tu także dopłynąć małym stateczkiem, ale ceny mi są nieznane za taki rejs.
Zanim zalegliśmy ma czarno piaszczystej i jednocześnie kamienistej plaży wciśniętej między dwa potężne klify, to ruszyliśmy do palmowego lasu. Skalisty wąwóz na dole porośnięty był bujną roślinnością. Zieleń palm i innych drzew rozweselały różowe kwiaty jakiś bardzo popularnych na Krecie krzewów. A cała ta rozbujała przyroda czerpała siły witalne z górskiej rzeki płynącej u podnóża skał.
Jeszcze trochę plaży...
Miejsce to znajduje się na Krecie południowej, co dało się odczuć w wyższej temperaturze wody w morzu. Dla mnie nie na tyle wysokiej, by popływać. Na plaży znajduje się także tawerna. I mimo trudności z dotarciem tutaj produktów żywnościowych, ceny były bez „narzutu” jaki znam np. z polskich górskich schronisk. Tzatzyki, frytki, omlet kosztowały 3 euro, co było ceną niższą niż w wielu knajpach w Rethymnie.
Czas przejazdu zajął nam około 1 godziny. Jakieś 6 km przed plażą skończyła się asfaltowa droga. Dalej jechaliśmy szutrem, a później źle utrzymanym ubitym, kamienistym zboczem.
Mocno dziurawa droga znowu prowadziła serpentynami, ale dojechaliśmy nią na plażę Preveli. Tam zostawiliśmy samochód. Zabraliśmy cały ten denerwujący majdan plażowy i powędrowaliśmy jakieś 600 metrów przez góry i skały, idąc w górę, a potem schodząc w dół by dojść do Palm Beach. To nie była droga na klapki! Da się tu także dopłynąć małym stateczkiem, ale ceny mi są nieznane za taki rejs.
Żeby nie było, że zdjęcie wzięłam z Internetu :-) |
Zanim zalegliśmy ma czarno piaszczystej i jednocześnie kamienistej plaży wciśniętej między dwa potężne klify, to ruszyliśmy do palmowego lasu. Skalisty wąwóz na dole porośnięty był bujną roślinnością. Zieleń palm i innych drzew rozweselały różowe kwiaty jakiś bardzo popularnych na Krecie krzewów. A cała ta rozbujała przyroda czerpała siły witalne z górskiej rzeki płynącej u podnóża skał.
Jeszcze trochę plaży...
Miejsce to znajduje się na Krecie południowej, co dało się odczuć w wyższej temperaturze wody w morzu. Dla mnie nie na tyle wysokiej, by popływać. Na plaży znajduje się także tawerna. I mimo trudności z dotarciem tutaj produktów żywnościowych, ceny były bez „narzutu” jaki znam np. z polskich górskich schronisk. Tzatzyki, frytki, omlet kosztowały 3 euro, co było ceną niższą niż w wielu knajpach w Rethymnie.
No cóż, wszystko co dobre za
szybko się kończy… Chociaż dla mnie czas tu wcale nie pędził. Fajny break w
pracy! Wróciliśmy do hotelu na prysznic i po walizki. Umyci, pachnący i spakowani
ruszyliśmy autem do centrum na kolację. Odwiedziliśmy tą samą rodzinną knajpkę,
co wczoraj i z nieskrywaną przyjemnością zjedliśmy znowu papoutsaki. A potem
popędziliśmy na lotnisko. Samochód, według wcześniejszych ustaleń, zostawiliśmy
na parkingu pod lotniskiem. Pod bramkę doszliśmy na 10 minut przed jej
zamknięciem. Ale wyczucie czasu! Maksymalnie chcieliśmy spędzić czas na Krecie,
a nie ma kreteńskim lotnisku. Trochę to było ryzykowne, ale udało się.
Z przyjemnością tu wrócę. Tylko
oczywiście w inne miejsca. A teraz już nie mogę się doczekać Tajlandii!
A pierwsze wrażenie po powrocie – przeraźliwie
zimno! Przecież jest maj, a nie październik.
Kreta – informacje praktyczne
Hotele: jest ich mnóstwo, a poza nimi apartamenty pokoje,
pensjonaty, kwatery. Myślę, że można spokojnie przyjechać w ciemno i szukać.
Pokój 4 osobowy to najczęściej koszt 35 euro (poza sezonem).
Rejs na Gramvousę i Balos: jeszcze 2 lata temu dla Policji i
Straży Pożarnej rejs był za darmo, a dla rodzin tych grup zawodowych oferowano
20% zniżki. Już ten luksus nie obowiązuje. Bilet kupiony przez Internet jest
trochę tańszy: 25 euro osoba dorosła/ 13 euro dziecko do 12 roku życia oraz 1
euro „opłaty klimatycznej” od dorosłego.
Paliwo:
- benzyna: 1,45 euro,
- diesel: 1, 05 euro.
Obsługa stacji nalewa paliwo i
nie oczekuje napiwków.
Parkingi:
- miejskie są bezpłatne, jest ich
sporo i zawsze znajdzie się miejsce do parkowania,
- prywatnych jest niewiele, a jak
są to bardzo drogie – około 2, 50 euro za godzinę,
- w małych mieścinach wiele
prywatnych darmowych parkingów znajduje się przy restauracjach.
Restauracje( tawerny):
- do cen w menu nie jest doliczana żadna opłata i nikt
nie wymusza napiwków,
- pizza: 5 – 7 euro,
- pita gyros w budkach – 2,30
euro,
- mussaka – 5 – 7 euro,
- spaghetti – 4 – 15 euro,
- ryby – 7 – 15 euro,
- potrawy mięsne (podawane najczęściej z
pieczonymi ziemniakami lub frytkami w cenie) – od 9,5 euro w górę,
- sałatka grecka – 4 – 6 euro
(inne sałatki podobnie),
- naleśnik – 2,5 – 6 euro,
- kawa – 1 – 5 euro,
- piwo- 3,5 – 5 euro,
- soki – 3, 5 euro.
Zakupy:
- arbuz : 1 kg – 1,20 euro,
- ser grecki kozi (w Lidlu) –
2,40 euro,
- 1,5 litra wody mineralnej w
sklepie – 0,50 euro,
- zgrzewka (6 x 1,5 l) wody
mineralnej w Lidlu – 1,50 euro,
-magnesy – 1,50 – 3 euro,
- wino – od 3 euro w górę
(smaczniejsze niż we Włoszech),
- bagietka – 0,70 euro,
- bułka słodka – 1 euro,
- lody (np. Algida) – od 1 euro w
górę,
- 1 gałka lodów – od 2 euro w
górę.
Poza tym jest tutaj dużo sklepów
z tanimi perfumami niby światowych marek, z kosmetykami na bazie oliwy z oliwek
i lokalnymi serami.
Na zachodniej Krecie jest
niewiele Lidlów. Zakupy zrobiliśmy w Carrefourze, ale było drogo. Potem okazało
się, że w powszechnych „Mini Marketach” są takie same ceny i znacznie bogatszy
wybór towarów.
1 komentarz:
Dzięki za ten opis - planuję wyjazd na rejs do Grecji i zastanawiam się, gdzie warto pojechać. Wezmę pod uwagę Wasze doświadczenia :)
Prześlij komentarz