GRUZJA 2012


Gruzja na długi weekend majowy - 2012 rok



4 osoby: Asia i Tomek oraz Kacper (5 lat) i Nina (3,5 roku)

Termin: 27 kwietnia – 5 maja 2012 r.

Przelot: Wrocław – Warszawa – linie OLT Express (hm, dawne „aferowe” czasy) bilety w promocyjnej cenie: osoba dorosła 99 zł, dziecko – 49 zł;

Warszawa – Tbilisi – Warszawa - linie LOT, bilety w promocyjnej cenie: osoba dorosła 370 zł, dziecko – 300 zł – bilety kupowane w trakcie promocji „Szalona Środa” w lutym 2012 r.;

Warszawa – Wrocław – linie LOT, bilety w promocyjnej cenie – koszt dla 4 osób wyniósł 200 zł.

Czas przelotu Warszawa – Tbilisi – 3,5 godziny.



Informacje praktyczne:

Różnica czasu: +2h.

Waluta: 1 lari = 2 zł.

Wiz brak.

Nie pobiera się opłat za wstępy do kościołów. Pod wieloma z nich stoją żebrzące babcie, ale nie są zbytnio natarczywe. Z reguły datków nie dawaliśmy.

Temperatura w dzień: +25 stopni C, Kazbegi – około +10 stopni C, na Kaukazie leżał śnieg, na górze Kazbek szalała burza śnieżna.

Ceny noclegów i jedzenia wysokie.

Bardzo smaczne jedzenie w cenach: 2 kinkali – 1 lari, sałatka z pomidorów i ogórków – 3 - 5 lari, chaczapuri – 8 lari, szaszłyk – 7 lari.

Woda mineralna 1 litr – 1 lari, coca – cola 1 litr – 1 lari, sok w kartonie 1 litr – 2 lari, piwo w sklepie – 1,5 lari, masala (orzechy zatopione w syropie winogronowym) – 2 – 6 lari, 1 kg jabłek – 6 lari.





1 dzień: Tbilisi - Telavi

Wylądowaliśmy w Tbilisi o nikczemnej porze w środku nocy (godz. 3.00). Skorzystaliśmy z dobrze poinformowanego i bardzo pomocnego pracownika lotniskowego punktu informacyjnego (mówił w języku angielskim, francuskim, rosyjskim), który zamówił nam taksówkę do Telavi – koszt 80 lari. Taksówkarze stojący pod lotniskiem żądali znacznie więcej. Minęliśmy senną stolicę i pomknęliśmy przez malownicze góry do Kachetii, do Telavi. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się przepuszczając przebiegające drogą stada krów lub owiec. Za 2 godziny, tuż przez godz. 6.00 byliśmy w Telavi pukając do domu Svietlany na ul. Nadikvari 15. Nie byliśmy wcześniej umówieni, ale nie było problemów z noclegiem. Za noc ze śniadaniem dla całej czwórki zapłaciliśmy 30 lari za pokój.










 Svietlana robiła przepyszne i obfite śniadania. Mówiła trochę po angielsku. Miała znajomego – Davida Luashvili (purgatorium@rambler.ru), który oferował usługi transportowe, można było go wynająć jako kierowcę i przewodnika po Gruzji. Znał angielski. Cenę ustalało się co do każdego wyjazdu. David był bardzo rzetelny, nigdy się nie spóźniał, nie jeździł pod wpływem alkoholu (co Gruzinom się zdarza), droga przebiegała nam bezpiecznie i w miłej atmosferze. Płaciliśmy tylko za przejazdy, David sam organizował sobie posiłki. Nigdy nas nie poganiał, mieliśmy do woli czasu na zwiedzanie.

My jeździliśmy razem z Davidem od dnia następnego, gdyż w dniu, w którym przyjechaliśmy był już zajęty jeżdżeniem z dwójką Polaków z Katowic.

Po śniadaniu Svietlana zorganizowała nam kierowcę zastępczego – swego rosyjskojęzycznego sąsiada, który za 40 lari zawiózł nas do Akademii Ikalto, klasztoru Alaverdi, winnicy Napereuli i twierdzy Gremi. Wszystkie te miejsca zwiedzało się przyjemnie, bez tłumów turystów na karku. Pod Akademią Ikalto kręcił się samozwańczy przewodnik, emerytowany nauczyciel historii, który dostał od nas 5 lari za 3 minutową opowieść o historii zabytku. Trochę pomarudził, że mało, ale dał nam spokój. 















 Poniżej Alaverdi. W środku niestety nie można było robić zdjęć. Wnętrze jest imponujące. Warto je zobaczyć.
















Za kosztowanie wina w Napereuli trzeba było zapłacić aż 30 lari. O gruzińskich metodach produkcji wina opowiedział po angielsku jeden z współwłaścicieli winnicy. 






miejscowy pijaczek




Dzieciom też smakował gruziński chlebek




A teraz Gremi



Na miejscu trafiliśmy na ślub












Na wieczorny obiad wróciliśmy do Telavi do restauracji „Majdani”, której szyld widnieje tylko w języku gruzińskim. W poszukiwaniu tego pysznego adresu trzeba poprosić uczynnych miejscowych. Restauracja mieści się piwnicy przy głównej ulicy miasta. Zjedliśmy tam najsmaczniejsze posiłki podczas całego pobytu w Gruzji. Ceny: 10 kinkali – 5 lari, sałatka z pomidorów i ogórków – 3 lari.


wejście do naszej restauracji

kinkali




2 dzień: Telavi

Tego dnia byliśmy już umówieni z Davidem. Przyjechał punktualnie i po naszym śniadaniu  ruszyliśmy poczuć miejscowe klimaty na niedzielnym targowisku w Bodbiskhevi. Targ jak targ, szwarc mydło i powidło, żywe zwierzęta, ziarno, warzywa, mięso (w tym móżdżki). Zakupiliśmy tam sery kozie (4 lari za 30 dag) oraz pyszny olej słonecznikowy 1 litr – 5 lari. Produkty świeże, nieprzetworzone, naturalne, ekologiczne. Na targu to my stanowiliśmy atrakcję, a przede wszystkim nasza córka siedząca w nosidle na plecach Tomka. 


















oto najlepszy na świecie domowej roboty olej z prażonego słonecznika





Stamtąd już było niedaleko do Sighnaghi – miasta na Światowej Liście Dziedzictwa Kultury UNESCO z uwagi na piękną kamienno – drewnianą zabudowę. Miasteczko zostało odnowione z funduszy UNESCO i prezentowało się bardzo uroczo. Należało tylko uważać na naciągacza – żebraka „urzędującego” w jednej z kamiennych wież. Na szczęście zadowolił się 1 lari. 













Po leniwej włóczędze po mieście wyruszyliśmy jeszcze do klasztoru Świętej Nino, 2 km od Sighnaghi, w miejscowości Bodbe.





 Po obejrzeniu kościoła i grobowca chcieliśmy jeszcze zobaczyć święte źródełko oddalone od monastyru jakieś 3 km.



 Przez chaszcze i wertepy dojechaliśmy tam samochodem, ale długa kolejka oczekujących do wejścia zniechęciła nas i wróciliśmy do Telavi na kolejną pyszną obiadokolację w „Majdani”. Wycieczka kosztowała nas 70 lari.



3 dzień: Telavi – Davit Gareja – Tbilisi

Z braku turystów w Telavi David postanowił zawieść nas do Tbilisi, spać tam u kuzyna i obwozić nas po innych zaplanowanych atrakcjach Gruzji. Na pierwszy ogień poszedł Davit Gareja, do którego jechaliśmy prosto z Telavi. Bez własnego transportu tam się nie dojedzie.  

Nie płaciło się za wejście, bo stanowiła je wydeptana ścieżka pod stromą górę wśród traw, kamieni i krzaków. Nie było żadnych oznaczeń. Idąc trzeba było uważać na jadowite węże. W połowie drogi doszliśmy do urwiska skalnego będącego czymś na kształt platformy widokowej, z której widać część klasztoru. Warto się tu zatrzymać, zrobić zdjęcia i nabrać sił przed dalszą wspinaczką. 

droga dojazdowa do Davit Gareja









Gdy dotarliśmy na szczyt przełęczy pokrytej głazami, po których czmychały jaszczurki, to okazało się, że droga pod górę to była „bułka z masłem”, a najgorsze dopiero przed nami. Czekała nas wędrówka bardzo wąską ścieżką na skaju przepaści. 







 Szliśmy skalną półką pokrytą pyłem i trawą będącą jeszcze terenem Gruzji, a przepaść należała już do Azerbejdżanu. Widoki były przepiękne. Na szczęście dzieciaki wyczuły powagę sytuacji, wyjątkowo nie przepychały się między sobą i grzecznie szły prowadzone przez nas za rękę. Idąc co jakiś czas podziwialiśmy pieczary z ponad 1000 letnimi freskami, aż wreszcie dotarliśmy do zamkniętej kaplicy na szczycie.






 Droga powrotna odbyła się inną ścieżką, ale charakteryzującą się tą samą „jakością”. Mieliśmy też niebywałe szczęście spotkać dziko żyjące żółwie lądowe. Na koniec weszliśmy do klasztoru, który można zwiedzać tylko w niewielkiej części.





 Z perspektywy czasu uważamy, że wyprawa do Davit Gareja była najciekawszym punktem naszej podróży! Oto widoki w drodze powrotnej.




Zwiedzanie zajęło nam 3 godziny, ale będąc bez dzieci powinno się zmieścić w 2 godzinach. Koszt całodziennej wyprawy wraz z dojazdem do Tbilisi wyniósł nas 100 lari.  

Prosto z Davit Gareja pojechaliśmy do Tbilisi. Tam zakwaterowaliśmy się na 5 nocy w hotelu Vere Inn w dzielnicy Vere, ul. Barnov 53, 15 minut na piechotę od centrum. Hotel rezerwowaliśmy wcześniej przez Internet. Jednocześnie wynegocjowaliśmy o 20 dolarów niższą cenę – czyli 72 dolary za noc za pokój ze śniadaniem. 


Nie skorzystaliśmy z tańszych hosteli, gdyż warunki w nich nie były odpowiednie dla małych dzieci. W tym hotelu mieliśmy też darmową nianię – pani Eka –

 jedna z pracownic tak bardzo polubiła nasze dzieci, że codziennie wieczorem zajmowała się nimi!



4 dzień: Tbilisi – Mtskheta – Tbilisi

Nasz kierowca z powodów rodzinnych na 1 dzień musiał wrócić do Telavi. Zatem my postanowiliśmy zwiedzić dawną, a potem obecną stolicę Gruzji na własną rękę. Metrem dojechaliśmy do dworca autobusowego Didube. W metrze należy kupić kartę, którą się doładowuje. Nie należy wyrzucać rachunku za tą kartę, bo tylko na jego podstawie oddają kaucję za kartę. Przejazdy metrem były tanie (0,5 lari za przejazd za osobę dorosłą), dzieci jeździły za darmo. Na dworcu autobusowym Didube kupiliśmy bilety tylko dla dorosłych na mikrobus do Mtskhety (dzieci jechały siedząc na naszych kolanach). Aby wysiąść koło kościoła Sveti Skoveli trzeba poprosić współtowarzyszy podróży o pomoc – wskażą odpowiedni przystanek. Zwiedziliśmy świątynie Samtavro i Sveti Skoveli. 































Wróciliśmy do Tbilisi wsiadając w marszrutkę zatrzymującą się przy głównej drodze w okolicy klasztoru Samtavro. Potem do późna włóczyliśmy się po Starym Mieście stolicy Gruzji oglądając kościoły różnych wyznań religijnych, w tym synagogę. 



























5 dzień: Tbilisi – Uplistkhe – Gori – Tbilisi

Nasz kierowca wrócił do Tbilisi i zabrał nas do Uplistkhe. Po drodze znowu zajechaliśmy do Mtskhety by zobaczyć kościół Jvari, którego podczas poprzedniego pobytu, z uwagi na położenie poza centrum, nie udało nam się zobaczyć. Oprócz ciekawych wnętrz świątyni zobaczyliśmy piękną panoramę dawnej stolicy Gruzji. 












Potem pojechaliśmy do Uplistkhe, gdzie płaciliśmy za wstęp 5 lari za osobę dorosłą. To kamienne miasto warte było odwiedzenia. 
























Następnie udaliśmy się do Gori, do Muzeum Stalina. Samochód został zaparkowany w cieniu, z tyłu muzeum, dlatego też zwiedzanie zaczęliśmy nie od głównego wejścia, ale od strony wagonu kolejowego Stalina. Zanim zdążyliśmy zareagować dzieciaki były już w środku wagonu i rozpoczęły zwiedzanie. Kiedy my obejrzeliśmy już wszystko, podeszła do nas pracownica muzeum z pytaniem o bilety wstępu. Odpowiedzieliśmy, że nie mamy, ale zaraz kupimy. I byśmy to zrobili gdyby nie to, że bilety wstępu do wagonu (kupuje się je w budynku muzeum) okazały się strasznie drogie – 10 lari od osoby dorosłej, a oferta w wagonie przedstawiała się strasznie marnie. Z uwagi na to, że nikt więcej nie interesował się naszym bezbiletowym zwiedzaniem wagonu, kupiliśmy tylko bilety do Muzeum Stalina. Ich cena to był rozbój w biały dzień – 15 lari od osoby dorosłej. Cena w ogóle nie odzwierciedlała jakości eksponatów. Dawno nie widzieliśmy tak beznadziejnej ekspozycji. W 80%  wystawę stanowiły reprodukcje starych zdjęć Stalina oraz wydane w różnych językach „dzieła” o nim. Podobno Gruzini mają plany zamknięcia tego muzeum, gdyż nie chcą, aby Gori słynęło tylko z ich niechlubnego rodaka. 














Po rozczarowujących doznaniach kulturalnych udaliśmy się do jedynej w centrum Gori restauracji, która mieściła się przy ulicy Stalina, około 500 – 800 metrów od muzeum. Każdy miejscowy wskaże, gdzie ona jest.  Jedzenie było smaczne.



Koszty transportu wyniosły nas 60 lari.



6 dzień: Tbilisi – Kazbegi – Tbilisi

O godz. 8.00 wyruszyliśmy samochodem w góry Kaukaz jadąc malowniczą „drogą wojenną”. Po drodze zwiedziliśmy twierdzę Annanuri i zbiornik Zhinvali. 


















Wyjazd do Kazbegi wraz z powrotem kosztował nas 150 lari. Aby obejrzeć kościół Tsminda Sameba w Kazbegi położony malowniczo na tle szczytu Kazbek trzeba było wynająć kolejny samochód z napędem na 4 koła, który kosztował nas  dodatkowo 100 lari w dwie strony. W celu wynajęcia samochodu trzeba pytać miejscowych. Nie było z tym problemu. Po powrocie z Tsminda Sameba zjedliśmy obiad w miejscowym barze i ruszyliśmy w długą drogę do Tbilisi.







Nasz kierowca Dawid





Tu przesiedliśmy się do samochodu terenowego























7 dzień: Tbilisi

Od rana do wieczora włóczyliśmy się po Tbilisi według tras opisanych w przewodniku Lonely Planet.
















 Odwiedziliśmy położony w centrum i wart zobaczenia lokalny targ „Suchoj Most” oferujący różnorodność pamiątek. Ze Starego Miasta do hotelu wróciliśmy metrem.
















 Powrót do Warszawy był w środku nocy (godz. 4.40), a następnie lot do Wrocławia nad ranem (godz. 7.25).

Brak komentarzy:

Argentyna - podróż, która zmieniła całe moje życie

  Argentyna - wyprawa, która zmieniła moje życie 😀💪 Pomysł wyjazdu zrodził się z wielkiego pragnienia obcowania z absolutnym pięknem naj...