www.wyprawymarzen.blogspot.com
Indonezja 2012 r.: Bali, Gili,
Jawa
7 osób: Asia i Tomek Kusiak,
Kacper (5 lat) i Nina (3,5 roku) Kusiak + dwoje znajomych z 8 letnim synem.
Termin: 11 lipca – 3 sierpnia
2012 r.
Odwiedzone miejsca: Sanur, Gili
Travangan, Candidasa, Tirta Gangga, Tulamben, Sekumpul, Lovina, Pulaki, Pemuteran,
Kavah Iljen, Bromo, Ubud, Goa Lavah Temple, Tenganan, Goja Gajah, Ulu Watu,
Tanah Lot, Tirta Empul, Alas Kedaton, Taman Ajun, Gunung Kavi, Besakih, Ulun
Danu, Tanjung Benoa.
Informacje praktyczne:
Przelot: Wrocław – Frankfurt nad
Menem (Lufthansa) – Seul (Korean Air) – Denpasar (Korean Air) i powrót
odpowiednio.
Wizy: typ „on arrival” załatwiane
na lotnisku w Denpasar po przylocie – koszt 25 dolarów od osoby + 150 000 rupii
opłata od osoby przy wylocie (płatne tylko w rupiach!).
Waluta: 10 000 rupii
indonezyjskich (Rp) – 1 dolar USA.
Różnica czasu: Bali: + 6 godz.;
Jawa: + 7 godz.
Zdrowie: brak szczepień obowiązkowych.
Na Bali i wschodniej Jawie nie było zagrożenia malarią. Komarów nie było. Istniało
natomiast zagrożenie wścieklizną, ale zwykłe środki ostrożności w zupełności
wystarczały, by uchronić się przed tą chorobą (nie głaskaliśmy psów, kotów,
małp).
Pogoda:
Bali: podczas naszego pobytu była
wtedy pora sucha, ale przez pierwsze 3 dni lało. Podczas deszczu obowiązkowo
trzeba było się schować, bo przemakało się do suchej nitki i robiło się dosyć
chłodno. Ulewy trwały 15 – 30 minut. Generalnie było bardzo ciepło, ale nie
upalnie. Trzeba było jednak pamiętać o tym, że na plażach po godz. 16.00 zrywał
się wiatr i robiło się chłodno. Ponadto w okolicy jeziora Bedugul i świątyni
Ulun Danu Bratan też było dosyć zimno jak na lato – około 18 stopni C.
Jawa: z uwagi na nocne wejścia na
wulkany Iljen i Bromo należało ubrać się w polary i kurtki oraz czapki i
rękawiczki. W ciągu dnia robiło się gorąco.
Zakwaterowanie: tylko pierwszy
nocleg w Sanur zarezerwowaliśmy sobie przez Internet, z powodu lądowania o
godz. 1.00 w nocy. Wszystkie następne noclegi szukaliśmy na miejscu. Pokój 3 –
4 osobowy z klimatyzacją i łazienką oraz śniadaniem dla 4 osób kosztował nas 80
000 – 385 000 Rp. Średnio płaciliśmy 250 000 Rp. Rzadko udawało nam się znaleźć
pokoje czteroosobowe, najczęściej spaliśmy w trzyosobowych.
Wyżywienie:
Śniadania: standardowe śniadania
indonezyjskie to naleśnik z bananami i miodem lub omlet/ jajecznica z chlebem
tostowym oraz kawa lub herbata.
Obiady: 15 – 80 tys. Rp od osoby.
Jedzenie bardzo smaczne. Piliśmy
wyciskane soki owocowe wraz z lodem i nie prowadziło to do żadnych dolegliwości
żołądkowych.
Przykładowe ceny: woda mineralna 1,5 litra – 4 – 4,5 tys. Rp;
naleśnik, omlet – 15 – 20 tys. Rp; wyciskane soki owocowe – 8 – 15 tys. Rp;
ryby, krewetki, inne owoce morza wraz z ryżem smażonym z warzywami - 30 – 60 tys. Rp; pizza – 25 – 40 tys. Rp;
spaghetti – 25- 35 tys. Rp; zupa – 10 – 30 tys. Rp; owoce (dosyć drogie) – 1 kg – 4 – 15 tys. Rp; z
owoców pyszne były salaki!; piwo Bintang (też drogie, ale dobre) 0,5 litra – 25 – 30 tys.
Rp; inne alkohole bardzo drogie; drinki w restauracjach – od 30 – 40 tys. Rp w
górę, kawa – 5 tys. Rp; herbata – 3 tys. Rp.
Polecamy małe przydrożne knajpki
oferujące jedzenie dla miejscowych, w których menu było w języku indonezyjskim.
Były znacznie tańsze od tych z menu po angielsku.
Widokówka – 3 tys. Rp; znaczek do
Polski – 12 tys. Rp.
Korzystaliśmy z masaży balijskich:
1 godz. – 50 tys. – 100 tys. Rp. Tanie też były usługi kosmetyczne w czystych
gabinetach: pedicure, manicure nawet od 30 tys. Rp.
Zwiedzanie świątyń: do świątyń
dorośli wchodzili w sarongach. My mieliśmy własne. W każdej świątyni można
było je wypożyczyć – koszt – 3 – 5 tys. Rp. Ramiona mogły być odkryte. Przy
niektórych świątyniach widniał napis głoszący zakaz wejścia dla kobiet z miesiączką!
Bilety wstępu kosztowały między 10
a 40 tys. Rp. Przy tym jak zwiedzaliśmy 2, 3 świątynie
dziennie, w ramach oszczędności szybko przestaliśmy kupować bilety dla dzieci. Nikt
się nie czepiał, że wchodziły bez
biletu.
Tańce balijskie w Ubud: Kecak
Dance – koszt 75 – 80 tys. Rp od osoby (nie ma zniżek dla dzieci).
Wycieczka na Jawę aby zwiedzić
Iljen i Bromo: wyjazd wykupiony na Bali w miejscowości Pemuteran wraz z
powrotem do tej samej miejscowości (wycieczki kupowane na Jawie są tańsze);
cena dla 4 osób wyniosła 3 mln. Rp i zawierała: przejazd z Bali na Jawę wraz
promem, wynajem jeepa i przejazd pod Iljen, przejazd pod Bromo, nocleg pod
Bromo, śniadanie, wynajem jeepa i wjazd na Bromo, powrót na Bali wraz z promem.
Osobno płatne obiady, bilety wstępu, przejazd konno na Bromo w dwie strony –
150 tys. Rp. od konia.
Transport: jeszcze w Polsce przed
wyprawą poszukaliśmy przez Internet kierowcy wraz z samochodem. Aryana
Ngurah (mieszkaniec Nusa Dua) zaoferował nam samochód z klimatyzacją dla 7
osób + sporo bagażu za 40 dolarów za dzień. Przyjechał po nas miły człowiek,
który chwalił się tym, że przyjaźni się z Polakami i był w Polsce na początku
2012 r. Szybko okazał się oszustem, który z nieustannym uśmiechem na ustach
próbował wymuszać od nas coraz więcej kasy, nawet za to, że przez cały dzień
nie zamierzaliśmy korzystać z jego usług! Błyskawicznie odprawiliśmy go z
kwitkiem i znaleźliśmy sobie nowego kierowcę. Po Bali bardzo wygodnie
podróżowało się wynajętym samochodem
wraz z kierowcą, ale pod warunkiem, gdy było się w grupie najwyżej 4
osobowej. Balijczycy mieli małe samochody i za wynajęcie takiego płaciło się
odpowiednio mniej – około 50 dolarów za dzienną wyprawę. My z racji bycia 7
osobową grupą niestety musieliśmy
zapłacić więcej – 60 dolarów za dzień.
Kontakt: Asia Kusiak: busiek4@wp.pl
Opis wyprawy:
1 dzień: lot: Wrocław – Frankfurt – Seul – Denpasar
Na lotniskach
we Frankfurcie i Seulu mieliśmy 4 i 5 godzin oczekiwania. Lotnisko w Korei
okazało się bardzo przyjazne. W strefie transferowej skorzystaliśmy z darmowych:
pryszniców (płyn pod prysznic i ręczniki też za darmo), foteli masujących,
leżanek i Internetu.
2 dzień: Denpasar – Sanur
W Denpasar
wylądowaliśmy około godz. 1.00 w nocy czasu miejscowego. Formalności wizowe i
bagażowe trwały dosyć długo, gdyż lotnisko pełne było turystów. Klimatyzacja
działała kiepsko i było gorąco. Bankomat znajdował się koło stanowiska
odbierania bagażu. Po wyjściu z lotniska udaliśmy się na prawo do kolejki do
okienka, w którym wykupywało się bilet na oficjalną taxi do Sanur lub
Kuty. Koszt to 50 tys. Rp. od osoby. Tomek zaczął rozglądać się dookoła i
namierzył taksówkarza, który całą naszą siódemkę zawiózł do Sanur za 250 tys.
Rp. Rozwiązanie polegające na znalezieniu hotelu przez Internet okazało się
trafne, bo Sanur w nocy było całkiem wymarłe. Hotel „Watering Hole II” na
Tambling Street 60 był drogi – 385 tys. za pokój 4 osobowy z klimatyzacją i łazienką
bez śniadania (jedyny przypadek pokoju bez śniadania podczas całej wyprawy).
Śniadanie zjedliśmy w barze na przeciwko hotelu i udaliśmy się na plażę. Nie zachwyciła nas. Sanur było dla nas miejscem szybkiej regeneracji po męczącym locie i punktem przerzutowym na wyspy Gili.
W hotelu załatwiliśmy bilety na szybką łódź na Gili. W relacjach z poprzednich lat wiele osób przedostawało się na Gili za pośrednictwem statku Perama. My ogóle nie widzieliśmy ofert tej firmy. Może dlatego, że szybkie łodzie potaniały. Wycieczka na Gili Travangan wraz z powrotem na Bali kosztowała naszą czteroosobową rodzinę 1350 000 Rp. (osoba dorosła 450 tys. Rp., dziecko 225 tys. Rp. Opłacało się kupić bilet w dwie strony, gdyż dostawało się zniżkę). W cenie był przejazd busem z naszego hotelu w Sanur do Padangbai – portu promowego na Gili. Woleliśmy wykupić oficjalny transport dla turystów – droższy, ale bezpieczny. Łodzie przewożące Indonezyjczyków często toną z przepełnienia.
Śniadanie zjedliśmy w barze na przeciwko hotelu i udaliśmy się na plażę. Nie zachwyciła nas. Sanur było dla nas miejscem szybkiej regeneracji po męczącym locie i punktem przerzutowym na wyspy Gili.
W hotelu załatwiliśmy bilety na szybką łódź na Gili. W relacjach z poprzednich lat wiele osób przedostawało się na Gili za pośrednictwem statku Perama. My ogóle nie widzieliśmy ofert tej firmy. Może dlatego, że szybkie łodzie potaniały. Wycieczka na Gili Travangan wraz z powrotem na Bali kosztowała naszą czteroosobową rodzinę 1350 000 Rp. (osoba dorosła 450 tys. Rp., dziecko 225 tys. Rp. Opłacało się kupić bilet w dwie strony, gdyż dostawało się zniżkę). W cenie był przejazd busem z naszego hotelu w Sanur do Padangbai – portu promowego na Gili. Woleliśmy wykupić oficjalny transport dla turystów – droższy, ale bezpieczny. Łodzie przewożące Indonezyjczyków często toną z przepełnienia.
3 dzień: Sanur – Gili Travangan
Przejazd busem
Sanur – Padangbai trwał około 1,5 godziny. Łódź na Gili Travangan płynęła 2
godziny. Podróż nie miała nic wspólnego z relaksem. Bardzo kołysało i wiele
osób korzystało z dostępnych woreczków foliowych. Łódź nie była przepełniona,
ile miejsc – tyle osób. Nasze dzieci czuły się doskonale, choroba morska im nie
doskwierała.
Znalezienie
odpowiedniego czyli w miarę taniego zakwaterowania na wyspie zajęło trochę
czasu (około 2 godz.), ale czekanie z dzieciakami, które szczęśliwe bawiły się
na ładnej plaży, nie stanowiło problemu. Zamieszkaliśmy w trzecim szeregu domów
od plaży, do której mieliśmy około 3 minut drogi (kompleks bez nazwy). Cena
pokoju z wiatrakiem i łazienką, ze śniadaniem dla 4 osób wyniosła 150 tys.
Rp.
4 – 8 dzień: Gili Travangan
Na temat tej
wyspy słyszeliśmy wiele niepochlebnych opinii, które zdecydowanie obalamy:
- „że głośno, bo przy głównej
drodze dyskoteka obok dyskoteki” – w naszym trzecim szeregu w ogóle nie
było tego słychać,
- „że dużo turystów” – i co z
tego? Mili, kolorowi, sympatyczni ludzie w różnym wieku,
- „że imprezowa” – och, miło było
na to chociaż popatrzeć umęczonym dziećmi rodzicom i przypomnieć sobie
studenckie czasy… A dzieciaki? Zachwycone atmosferą letniego wyluzowania!,
- „że drogo” – dla chcącego nic
trudnego. Nie tylko mieliśmy tanie noclegi, ale także odkryliśmy, że o godz.
19.00 naprzeciwko molo otwierana była nocna uliczna jadłodajnia. Miejscowi
rybacy przywozili tam świeże owoce morza i ryby. Smażyli i podawali wraz z ryżem
i warzywami. Jeśli ktoś nie chciał ryb, to mógł kupić szaszłyki z kurczaka
podane w przepysznym sosie orzechowym. Takie dania kosztowały 10 – 15 tys.
Rp. Dzieciaki delektowały się ogromnych rozmiarów omletem z bananami,
czekoladą, wiórkami kokosowymi i orzechami za 10 tys. Rp., popijając to sokiem
z wyciskanych owoców za 10 tys. Rp. Wszystko
to kosztowało ¼ ceny w restauracjach, a … świetna atmosfera gratis!
W porównaniu
do plaż balijskich to plaża na Gili Travangan była ładna. W lipcu nie była
zatłoczona (szczyt sezonu w sierpniu). Widzieliśmy kawałek plaży na Gili Air,
gdy dopłynęliśmy tam łodzią do miejsca będącego namiastką portu. Nie zachęcała
do wizyty. Może dalej była ładniejsza. Ale porównując sytuację, gdy łódź
dopływała do Gili Travangan, to aż chciało się skoczyć na brzeg. Dzieci miały
co robić w białym piasku, ale do wody wchodziły w butach ze względu na
kamienie i duże ilości martwego koralowca. Dorośli, nie ruszając się z koca,
mogli skorzystać z masaży albo zrobić trzy kroki i sączyć drinki w knajpkach
na plaży.
Jednakże Gili Travangan na pewno rozczarowała nas pod względem możliwości snorklowania. Aby zobaczyć rafę koralową trzeba było wziąć wycieczkę łodzią – nie skorzystaliśmy.
Informacje
praktyczne:
- bardzo dużo bankomatów;
- często wyłączali prąd z uwagi
na przeciążenia w sieci – konsekwencją tego był brak klimatyzacji oraz wody do
mycia (pompy nie pracowały). Ale, może to dziwnie zabrzmi – nie było to dla nas
uciążliwe. Na wakacjach nie denerwujemy się. Poza tym nie było tych awarii na
tyle dużo, by przez 4 dni naszego pobytu utrudniało to nam komfortowe
funkcjonowanie;
- tanie noclegownie nie miały
słodkiej i ciepłej wody w kranach. Też nam to nie przeszkadzało. Letnia woda
była doskonała w upały, a jej słoność była naprawdę minimalna, bo woda morska
płynąca w kranach była odsalana;
- na wyspie nie ma żadnych
pojazdów mechanicznych, my poruszaliśmy się pieszo; można pożyczyć rowery lub
wynająć bryczkę z koniem – koszt 20 tys. Rp.
Podsumowując
pobyt na Gili Travangan to był on bardzo przyjemny i niesamowicie
odpoczęliśmy.
8 dzień: Gili Travangan – Tirta
Gangga
Powrót na Bali
obył się bez niespodzianek, ale rejs był dłuższy, bo po drodze zabieraliśmy
pasażerów z Gili Air i Lombok. Do Tirta Gangga dojechaliśmy wieczorem i zamieszkaliśmy
tuż za murem ogrodów wodnych ogrodów w dość kiepskiej jakości hotelu z pokojem
z łazienką i śniadaniem za 80 tys. Rp. Obok ogrodów znajdowało się kilka
hoteli. My już nie mieliśmy siły szukać czegoś lepszego, zwłaszcza, że rano
wyjeżdżaliśmy.
9 dzień: Tirta Gangga - Tulamben
Rano
obejrzeliśmy wodne ogrody. Szkoda, że pogoda nam nie dopisała – sporo padało –
bo to urokliwe miejsce w świetle słońca ukazałoby nam się w pełnej krasie.
Prosto stamtąd pojechaliśmy do Tulamben snorklować w okolicach zatopionego statku. Niestety przejrzystość wody tego dnia była słaba i nic nie zobaczyliśmy. Nocowaliśmy za to w ładnym miejscu.
Prosto stamtąd pojechaliśmy do Tulamben snorklować w okolicach zatopionego statku. Niestety przejrzystość wody tego dnia była słaba i nic nie zobaczyliśmy. Nocowaliśmy za to w ładnym miejscu.
10 dzień: Tulamben – Sekumpul – Lovina
Tego dnia kierowca
chciał nam pokazać wodospady Git – Git, ale uparliśmy się przy miejscowości
Sekumpul. On nie chciał nas tam zawieźć, bo nigdy tam nie był i nie znał drogi.
Pokazaliśmy mu mapę i kazaliśmy jechać. I warto było! Dojechaliśmy do
miejsca będącego kompletnie poza wszelkimi szlakami turystycznymi. Parę małych
gospodarstw rozsianych w dżungli, wokół palmy, drzewa goździkowe, kawa,
trawa cytrynowa, parę ścieżek, trochę przygotowanych tras dla prawie nieobecnych
przyjezdnych. Znowu dopadła nas ulewa i w ostatniej chwili zdążyliśmy
schronić się w jakimś gospodarstwie. Jego właściciel zaoferował nam najdroższą
kawę świata - luwak coffee – własnej produkcji, gdyż hodował luwaki. Cena
wyjściowa to było 50 000 Rp za filiżankę. Ale z uwagi na to, że w tym
samym gospodarstwie schronili się też Polacy z Poznania, to rodacy
skrzętnie przekazali nam informację, że stargowali cenę kawy do 20 000 Rp.
I za taką cenę udało nam się tą kawę spróbować. Smaczna, ale… kawa jak kawa. Raz
kupiliśmy i wystarczy. Gdy ulewa ustała ruszyliśmy w dalszą drogę. Szliśmy przygotowaną
ścieżką, przeprawiliśmy się w bród przez płytki strumień i wreszcie dotarliśmy
do przepięknych wodospadów. Z wielkich skał pokrytych roślinnością spadały kaskady
wody. Wokół nie było żadnych turystów czy handlarzy pamiątkami. Tylko my i
piękne, ogromne wodospady w środku dżungli. Szkoda, że ulewa zabrała nam sporo
czasu, bo po obejrzeniu pierwszego wodospadu musieliśmy już wracać. Następne
były oddalone około 2 godzin drogi. Zdjęcia robiliśmy aparatem do zdjęć
podwodnych, gdyż mokra mgiełka była wszędzie.
Z Sekumpul
pojechaliśmy do Loviny. Tam tylko spaliśmy w jednym z wielu bungalowów
usytuowanych w pasie przy plaży. Od
początku nie zamierzaliśmy brać udziału w wycieczce łodziami stanowiącej pogoń
za delfinami. Raczej chcieliśmy skorzystać z kąpieli w morzu, ale wspomniani
wcześniej rodacy z Poznania przestrzegali nas przed tym z uwagi na
wpuszczane tam do morza ścieki.
11 dzień: Lovina – Pemuteran
Zrezygnowawszy
z plażowania w Lovinie postanowiliśmy to nadrobić w Pemuteran - cichej miejscowości
z ładną wulkaniczną plażą. Rafa koralowa była nikła, ale w odbudowie. Przy
plaży usytuowane były resorty. Tańsze hotele znajdowały się przy głównej drodze
przelotowej lub w kierunku odwrotnym do plaży. Nocleg znaleźliśmy w hotelu
„Bynda Sya”, który znajdował się w tańszej części. Pokoje były ładne
i przestronne. Wieczorem w naszym hotelu skorzystaliśmy z masaży
balijskich oraz załatwiliśmy wycieczkę na Jawę dla całej naszej rodzinki.
Znajomi nie chcieli jechać. Na rogu drogi dojazdowej do naszego hotelu i głównej
drogi znajdował się warung „Mai
Malu”, w którym zjedliśmy najpyszniejszy posiłek podczas
całego pobytu na Bali.
12 dzień: Pemuteran – Kavah Iljen
(kopalnia siarki) - Bromo
Po pobudce o
godz. 2.00 w nocy prosto z naszego hotelu wyruszyliśmy na Jawę. Razem z naszą
czwórką jechała też czteroosobowa rodzina z Francji. Większość trasy czyli
przejazd do Gilimanuk (Bali), przeprawę promową do Ketapang (Jawa), późniejszy
transport przez Jawę wraz z wyprawą jeepami do Iljen przespałam, idąc w ślady
dzieci. Około godz. 7.00 dotarliśmy pod
Iljen. Jeszcze było chłodno, ale po drodze w górę rozbieraliśmy się coraz
bardziej. Bez dzieci wejście na kalderę wulkanu zajmowało około 1 godziny. Nam
zajęło to trochę ponad 2 godziny. Zmęczenie spowodowane wczesną pobudką dawało o
sobie znać. Droga pod górę nie była trudna, ale wydawało nam się, że nigdy się
nie skończy. Trudy wejścia zostały nagrodzone widokiem zapierającym dech w
piersiach – dosłownie i w przenośni. W kraterze znajdowało się
szmaragdowe jezioro, a wydobywające się z głębi opary siarki były duszące.
Mieliśmy sporo szczęścia, gdyż podczas schodzenia do krateru, nigdy wiatr nie
zawiał nam kłębów siarkowego dymu prosto w oczy. Schodziliśmy na zmianę w
towarzystwie jednego z górników kopalni siarki, który miał na imię „To” i znał
kilka słów w języku angielskim. Dzieci zostały na kalderze. Za przeprowadzenie
nas tam i z powrotem zapłaciliśmy naszemu przewodnikowi 150 tys. Rp. Dla
nas to nie był duży wydatek, a dla tego miłego człowieka w dziurawych
kaloszach, ojca czwórki dzieci to był prawie półmiesięczny zarobek. Można było schodzić
samemu, ale nie było tam wyraźnej ścieżki i łatwo można było się zgubić
wśród skał i kamieni. A błądzenie w oparach gryzącego siarkowego dymu nie
należało do przyjemności. Zejście do parkingu, gdzie czekał na nas jeep, było
trudniejsze i jeszcze bardziej męczące niż wejście. Zajęło nam też około 2
godzin. Kierowca odwiózł naszych francuskich towarzyszy podróży na prom i
wyruszyliśmy w głąb Jawy. Dotarcie pod Bromo zajęło nam 8 godzin (około 100 km).
13 dzień: Bromo – Pemuteran
Do hotelu „Yoshi”
pod Bromo dojechaliśmy około północy. Pokój miał tylko 1 łóżko, a łazienka
(z gorącą wodą) była na korytarzu. Byliśmy tak padnięci, że wszyscy na kupie
zasnęliśmy od pierwszego przyłożenia głowy do poduszki. Pobudka o 3.00 w nocy i
już jechaliśmy jeepem wraz z 200 innymi jeepami (każdy co najmniej 4, 5 osób)
na wulkan. Sprawnie dotarliśmy na górę i znaleźliśmy dobre miejsce na
platformie widokowej w pierwszej linii do obserwacji wschodu słońca. Tomek
fotografował wulkan w promieniach wschodzącego słońca, a dzieci siedziały na
ziemi i uśmiechały się do fotografujących je Indonezyjczyków. Tłum wokół
nas zrobił się tak duży, że zaczęłam się zastanawiać co jest większą atrakcją –
wulkan czy białe dzieci? Gdy słońce już wzeszło wróciliśmy do naszego jeepa i
udaliśmy się w dół, by dojechać pod Bromo. Tam postanowiliśmy nagodzić nasze
dzieci za dzielność i wytrzymałość fundując im wjazd konno na Bromo. Wynajęcie
1 konia w 2 strony to był koszt 150 tys. Rp. Konie dojechały pod schody
prowadzące na kalderę wulkanu. Dalej drogę pokonywało się właśnie po nich. Pył
wulkaniczny dla dzieci nie był bardzo uciążliwy. Syn miał maskę na twarzy,
córka nie.
Powrót na Bali zajął nam około 10
godzin.
14 dzień: Pemuteran – gorące
źródła – Ubud
Rano już całą
siódemką jechaliśmy główną drogą na północy wyspy do Ubud. Po drodze
zwiedziliśmy jedyną na Bali świątynię buddyjską oraz gorące źródła w Air Panas.
Przewodnik Lonely Planet nic nie napisał o tym bardzo przyjemnym miejscu.
Baseny położone w malowniczych ogrodach zbudowane były w stylu świątyń
balijskich z charakterystycznymi hinduskimi rzeźbami. Dla gości dostępne
były przebieralnie, prysznice oraz restauracja. Wstęp – 30 tys. Rp od osoby. Po
kąpieli w relaksujących siarkowych wodach leczniczych na wieczór dotarliśmy do
Ubud. Szukanie hotelu po zmroku zajęło około godziny, ale z jakim efektem!
Zamieszkaliśmy w domkach „Arjana III” usytuowanych… na polach ryżowych, ale 10
minut od głównej ulicy miasta – Money Forest Road. Cisza, spokój, kumkanie żab,
piękne widoki z samego rana. Pokoje były duże, przestronne, z łazienką z gorącą
wodą. Ten luksus był dosyć rzadki na Bali, gdyż w większości hoteli woda była
letnia. Akurat w Ubud nie było gorąco, wieczory robiły się przyjemnie chłodne i
dlatego gorąca kąpiel była nieodzowna. Klimatyzacji w pokoju nawet nie włączaliśmy.
Śniadania były bardzo smaczne z dużą ilością owoców i zawsze czekał na nas na
tarasie termos z gorącą wodą, by zaparzyć sobie kawę lub herbatę (też podana na
tarasie). Zostaliśmy w Ubud na 8 noclegów i stamtąd robiliśmy wypady do świątyń:
- Ulu Watu, Goa Lavah Temple,
Tanah Lot, Taman Ajun – warto zobaczyć;
- Ulun Danu Bratan – ładna okolica,
ale świątynia trochę zaniedbana. Zbudowano ją na jeziorze Bedugul utworzonym w
kraterze wulkanu.
- Alas Kedaton – warto ze względu
na możliwość karmienia makaków jawajskich oraz wielkich nietoperzy
owocożernych, które można trzymać na rękach,
- Tirta Empul (święte źródła), Gunung
Kavi –– dosyć przyjemne zwiedzanie;
- Goja Gajah (Elegant Cave) – nie
warto; mała grota z 3 figurkami w środku;
- Tenganan – wioska Bali Aga –
nie warto z uwagi na komercję i brak autentyczności. Rdzenni mieszkańcy Bali –
czyli plemię Bali Aga przerobili wioskę na skansen. Jak widzieliśmy sami
mieszkają w eleganckich domach ukrytych za wysokim murem i żyją
z wciskania pamiątek turystom. A souveniry takie same jak w każdym innym
zakątku wyspy;
- okoliczne tarasy ryżowe –
warto;
- okoliczne wioski artystyczne
takie jak: Batubulan, Singapadu, Celuk, Sukavati, Mas – rozczarowały nas. Trafiliśmy
w jednym miejscu na lokalny targ, na którym zrobiliśmy tanie zakupy
i jakoś to wynagrodziło nam rozczarowanie tymi komercyjnymi
miejscowościami. To były miejsca w stylu zapchajdziury czasowej czyli „jak nie
masz co zrobić z czasem, to się tam wybierz”;
- Besakih – kontrowersyjne
miejsce. Najważniejsza świątynia na wyspie, która została opanowana przez mafię
fałszywych przewodników. Wiedząc o tym szybko się ich pozbyliśmy dobitnie im
uświadamiając, że nie dostaną od nas kasy. Ale sama świątynia nas też nie
zachwyciła. Może to już był przesyt tych miejsc kultu religijnego? Wszystkie
były bardzo do siebie podobne. No ale trudno nie zobaczyć tej najważniejszej…
Na pewno warto
było wybrać się w Ubud na Kecak Dance (cena podana we wstępie). O ile na inne
atrakcje kulturalne, których w Ubud nie brakowało, można było kupić bilety od
ulicznych naganiaczy, o tyle na Kecak bilety załatwiała obsługa hotelowa.
Generalnie na Bali funkcjonowała zasada, że pracownicy hoteli byli
multiorganizatorami – poproszeni o cokolwiek zawsze byli gotowi do realizacji i oferowali ceny niższe niż w
agencjach turystycznych. Na spektakl, który odbywał się około godz. 20.00,
zaprowadzili nas pracownicy naszego hotelu. Odbywał się on w świątyni przy
świetle pochodni. Stworzyło to doskonały nastrój dla perfekcyjnie zagranej
sztuki. Feria barw zachwyciła nawet nasze dzieci, które z zapartym tchem
przyglądały się poprzebieranym tancerzom prezentującym historie zapisane w
Ramajanie. Po spektaklu warto było
chwilkę zostać, gdyż można było zrobić sobie zdjęcia z nadal
ucharakteryzowanymi aktorami, co skrzętnie wykorzystał Tomek fotografując się z
pięknymi paniami.
Zrobiliśmy
sobie małą przerwę podczas zwiedzania świątyń i wskoczyliśmy na plażę w
Candidasie. Aby znaleźć dojazd nad morze nawet nasz kierowca musiał się pytać
miejscowych o drogę. Przejechaliśmy przez las, zjechaliśmy w dół i naszym oczom
ukazała się niewielka zatoczka z błękitną wodą i białym piaskiem. Smaczny obiad
składający się z owoców morza zjedliśmy na samej plaży.
Mieliśmy sporo
szczęścia, ponieważ gdy przybyliśmy do Ubud, to okazało się, że za 4 dni miał odbyć
się pogrzeb „Króla Ubud”. Mieszkańcy tego miasta tak nazywali zmarłego z powodu
jego bogactwa, którym otaczał się za życia. Przez te 4 dni codziennie mieliśmy
okazję obserwować przygotowania do tej uroczystości. Jak wieść gminna niosła na
sam pogrzeb przyjechało około 5 tysięcy turystów i znacznie miej, ale jakieś 2
tys. członków rodziny. Ludzi rzeczywiście było mnóstwo. Ceremonia była bardzo
barwna, składała się z wielu rytuałów, towarzyszyła jej głośna muzyka,
rodzina zmarłego ubrana była w tradycyjne odświętne stroje. Pogrzeb miał
charakter jarmarczny, nie miał nic wspólnego z atmosferą smutku i
przygnębienia. Dookoła sprzedawcy oferowali jedzenie w cenach dla
Indonezyjczyków, a nie turystów. Jego jedynym minusem ciężko odczuwanym przez
rodziców z małymi dziećmi był czas trwania - aż 5 godzin. Ale warto było
wytrwać do końca – do aktu spektakularnego spalenia ciała.
Ubud – duże
miasto pełne turystów z całego świata – zaoferowało nam bardzo przyjemną
kosmopolityczną atmosferę, z którą jednak trzeba było się w końcu pożegnać.
Ostanie 3 dni: Tanjung Benoa
Na ostanie dni
wybraliśmy się do Tanjung Benoa. Wyjeżdżąjąc z Ubud rano zaplanowaliśmy postój
na targu rybnym w Jimbaran. Był to doskonały pomysł z uwagi na różnorodność ryb
i owoców morza oferowanych tam przez rybaków.
Szukając
kawałka ładnej plaży wybraliśmy Tanjung Benoa, zamiast zatłoczonego kurortu
Nusa Dua. W Tanjung Benoa znaleźliśmy nieresortowy hotel o nazwie „Green Garden”. Znajdował się przy
głównej drodze, a nie przy plaży, która obudowana była resortami. Hotel był
przyjemny, położony w ładnym ogrodzie, z basenem – cena za pokój dla 4 osób z
klimatyzacją, łazienką i oczywiście śniadaniem po targowaniu wyniosła 300 tys.
Rp. W Tanjung Benoa oprócz wylegiwania się w słońcu na przyzwoitej plaży i
kąpania w czystym morzu pełnym rozgwiazd nie było innych atrakcji.
Wybraliśmy się jedynie na wycieczkę łodzią do tzw. wyspę żółwią – cena za łódkę
150 tys. Rp. Był to rezerwat morskich żółwi szylkretowych, które można było
trzymać w ręku i karmić. Poza tymi stworzeniami na wyspie były jeszcze
żywe modele do fotografowania takie jak: tukan. orzeł, wąż boa dusiciel i nietoperze
owocożerne. Dla dzieci była to fajna atrakcja.
Powrót do Wrocławia: wylot w nocy
z lotniska w Denpasar.
Na lotnisku
trzeba było mieć przygotowane 150 tys. Rp od każdej osoby jako opłata wylotowa.
Pieniądze przyjmowali tylko w miejscowej walucie. Przelot do Seulu odbył się
bez niespodzianek. Natomiast wylot z Seulu do Frankfurtu opóźnił się o 2
godziny, co komplikowało nam przesiadkę na samolot do Wrocławia.
Poinformowaliśmy o tym załogę samolotu linii Korean Air. Po wylądowaniu we
Frankfurcie zostaliśmy przetransportowani w asyście stewardes koreańskiego
przewoźnika do samolotu Lufthansy z pominięciem normalnych procedur
lotniskowych. Tym sposobem zdążyliśmy na lot do Wrocławia.
1 komentarz:
Bardzo ciekawie napisane. Super wpis. Pozdrawiam serdecznie.
Prześlij komentarz