Witamy na naszym blogu wyprawy marzeń.
W dłuuugi weekend czerwcowy wybieramy się do Pragi. Ubiegłoroczna wycieczka do Pragi (poprzedzająca wylot do Tanzanii) tak nam zapadła w pamięć, że postanowiliśmy ją powtórzyć w tym roku, w podobnym składzie. Zobaczymy jak wspomnienia zderzą się z nową rzeczywistością. Czy nowa naprawdę będzie nowa, czy też odświeżymy stare klimaty? W końcu zabytki jak stały tak stoją. Ale wszystko zależy od atmosfery...
W dłuuugi weekend czerwcowy wybieramy się do Pragi. Ubiegłoroczna wycieczka do Pragi (poprzedzająca wylot do Tanzanii) tak nam zapadła w pamięć, że postanowiliśmy ją powtórzyć w tym roku, w podobnym składzie. Zobaczymy jak wspomnienia zderzą się z nową rzeczywistością. Czy nowa naprawdę będzie nowa, czy też odświeżymy stare klimaty? W końcu zabytki jak stały tak stoją. Ale wszystko zależy od atmosfery...
Kutna
Hora, 4 czerwca 2015 r. – 1 dzień
wyjazdowego długiego czerwcowego weekendu
Wszyscy
gnają do Pragi. Nie mają pojęcia, że jakąś godzinę jazdy przed stolicą Czech
(jadąc od strony Wrocławia) znajduje się taka perełka architektury m.in. gotyckiej i barokowej jaką jest właśnie
niewielka miejscowość Kutna Hora. Okazuje się, że w zabieganych czasach
szybkich przyjemności reklama UNESCO, bo na
liście dziedzictwa, miasto się znajduje, nie gwarantuje rozgłosu. Ale
nie szkodzi. My tłumów nie potrzebujemy.
Gdy
tylko wjechaliśmy do miasta od strony dzielnicy Sedlec, od razu naszą uwagę
zwróciła strzelista Katedra Wniebowstąpienia Najświętszej Marii Panny i Jana
Chrzciciela (Cysterskie Opactwo Sedlec).
Duży parking przed obiektem ułatwił
podjęcie decyzji o tym, że zaczniemy zwiedzanie od tego zabytku. Można było
kupić bilety łączone (combined ticket). My wybraliśmy 3 zabytki: rzeczoną
Katedrę, Kościół Czaszek (Kostnice) i Bazylikę św. Barbary – w cenie 185 koron
(kc) za osobę dorosłą i 130 kc za dziecko.
Katedra
stanowiła wstęp i przez przypadek dobrze, że zwiedzaliśmy Kutną Horę w tej
kolejności.
Najbardziej skromna z grona znamienitych zabytków zachwyciła nas ogromną przestrzenią w nawie główniej.
Znajdują się w niej relikwie Św. Feliksa.
Mogliśmy się też wybrać na poddasze. Ale przechodząc pod krokwiami mieliśmy tylko
namiastkę ogromnego „lasu modrzewiowego” – konstrukcji nośnej dachu, jaki
podziwialiśmy podczas Nocy Muzeów 2015 w największym klasztorze
cysterskim Europy – w naszym dolnośląskim Lubiążu.
Po
dość przeciętnym obiedzie, jaki spożyliśmy w ulokowanej naprzeciwko obiektu
sakralnego restauracji „Hostinec u Zlateho Lva” udaliśmy się do Kaplicy
Czaszek.
Oj, no co tu kryć – widok zwalił nas z nóg. Czegoś tak
ekscentrycznego, a jednocześnie tak wyrafinowanego estetycznie i stworzonego z pomysłem do tej pory nie
widziałam. Kostnice to absolutny strzał w dziesiątkę. Wnętrze kaplicy szkieletów, któremu obecny
kształt zaczęto nadawać w XVI wieku (choć obiekt jest znacznie starszy) , jest niebanalne
, unikatowe. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby pod misternie skonstruowanym z
ludzkich kości żyrandolem umieszczono stół biesiadny dla rodziny Adamsów.
Biorąc pod uwagę fakt, że miejsce było kryptą cmentarną, to wnętrze było
groteskowe. Ale tego dystansu do siebie, do patosu zazdroszczę Czechom. Dużo
nauki przez nami Polakami… A jak wiadomo uczyć się warto! Zresztą oceńcie sami.
Wreszcie
nadeszła pora na spotkanie z naszymi towarzyszami wycieczki: Ewą, Sławkiem i
Krysią, którzy spowolnieni przez korki na trasie Katowice – Kutna Hora dotarli
pod Bazylikę św. Barbary. Podczas gdy
oni wygrzewali się na słońcu, my marzliśmy w murach XIV wiecznego kościoła,
wielokrotnie później przebudowywanego.
Co tam chłód, gdy mogliśmy podziwiać XIV
wieczne znakomicie zachowane ołtarze boczne (zawierały też dużo elementów
późniejszych) i XVIII wieczny ołtarz barokowy. Już wiem, że nigdy nie wyrosnę z
podziwiania dzieł ludzkich rąk sprzed tylu wieków. Na szczęście! Ten pierwotny
entuzjazm nieustanie mi towarzyszy. I nie ma się czego wstydzić. Czy uda się go
zaszczepić dzieciom? Zobaczymy…
Zwiedzanie Kutnej Hory bardzo im się podobało. To może jednak się uda?
Ciągle
nienasyceni już całą ekipą ruszyliśmy w miasto – to znaczy w starą jego część.
Wybrukowane uliczki, odnowione różnobarwne kamienice, ciche zaułki nie
wypuszczały nas długo do Pragi.
Zauroczyła nas maleńka przestrzeń tak nasycona zabytkami i atmosferą spokoju. Ale coraz lepsze światło do fotografowania niestety uświadamiało nam, że słońce chce się witać z drugą półkulą i czas nam w drogę.
Na do widzenia kupiliśmy sobie piwo „Dacicky” z browaru
kutnohorskiego, dostępne tylko w tej urokliwej miejscowości. Na koniec tak
bardziej przyziemnie…
Praga:
1 dzień
Przyjechaliśmy
do hotelu „A i O” położonego w dzielnicy Strizkov. Ubiegłoroczny udany
pobyt tutaj od razu spowodował, że poczuliśmy się jak w domu. Nie tylko ja, ale
dzieciaki tym bardziej. Na dowód tego, gdy meldowałam rodzinkę, to Kacper z
Niną za moimi plecami grały w piłkę (prezent od Ewy i Sławka) w kilkoma
Anglikami – jak najbardziej dorosłymi. Czyste, proste, funkcjonalne i
nowocześnie umeblowane pokoje z łazienkami za rozsądną cenę (oczywiście
rezerwowane odpowiednio wcześniej) bardzo przypadły nam do gustu.
Śniadanie
bufetowe mieliśmy w cenie pokoju. Dzieciaki uwielbiają same wybierać sobie
produkty do jedzenia, nakładać je na talerze i zanosić do stołu bez ciągłego
kontrolowania rodziców każdego ich kroku!
Po
napełnieniu brzuszków ruszyliśmy do metra Striżkov. W tym roku 250 metrowa
trasa wydala mi się bardzo krótka. No cóż, rok w życiu dziecka to bardzo dużo.
Małe nóżki urosły i prędziutko przebierały, a głowy nie marudziły, bo atrakcje
i ulubione towarzystwo cioć i wujka czekało. Tylko 10 minut i byliśmy na Vaclavskim
Namesti.
Szalom Praga. Zaczęliśmy od dzielnicy żydowskiej – Józefowa. Cena wstępu na cmentarz żydowski, do muzeum i synagogi Staronowej nieco nas przytłoczyła (tym większe nieporozumienie, że nie można płacić kartą), ale interesy, interesy… W tłumie (ilu rodaków postanowiło spędzić długi weekend czerwcowy jak my!) zadziwił nas chaos nekropoli, na której najmłodsze nagrobki pochodziły z XVIII wieku. Jak już słono zapłaciliśmy, to nie ominęliśmy dość skromnego muzeum. A w chłodnych murach XIII wiecznej synagogi Staronowej odpoczęliśmy.
Idąc
przez Rynek trafiliśmy idealnie na pełną godzinę, w której ratuszowy zegar pokazywał
swe słynne wdzięki - postaci ożyły.
Z Józefowa głód wygonił nas do ulubionej (czytaj taniej i smacznej) restauracji serwującej jak sama nazwa mówi „Czeska kuchyne” – na rogu ulic Havelskiej i Melantrichovej. Oczywiście bar nas nie zawiódł. Proste danie w postaci knedlików z gulaszem i zasmażaną kapustą (po czesku lekko na słodko) spełniły nasze kulinarne marzenia o czeskich smakach.
Następnie
przez ulicę Celetną od strony Prochowej Bramy udaliśmy się z powrotem na Rynek,
po drodze podziwiając niezliczoną ilość pięknych kamienic, by po ubiegłorocznym
nieudanym podejściu , po raz kolejny spróbować znaleźć wejście do kościoła
Marii Panny przed Tynem. Udało się! Ale tylko dzięki naszej determinacji, bo do
kościoła wchodziło od strony Rynku przez… knajpę.
Cudowni, normalni Czesi – ani takie wejście, ani sprzedaż piwa tuż pod murami świątyni nie budziła niczyjego zgorszenia. Co więcej, widzieliśmy ogródki piwne w sąsiedztwie placów zabaw. Rodzice na piwku, dzieci a huśtawkach - jedni i drudzy zadowoleni. A przecież o to w życiu chodzi. Przed sklepem monopolowym rowerzysta w spokoju ducha spożywał sobie złocisty napój nie wywołując u nikogo chęci dzwonienia po Policję. U nas naprawdę się tak nie da? A wracając do kościoła – jego piękne gotycko - barokowe wnętrze mogliśmy tylko podziwiać przez kraty, gdyż trwała w tym czasie msza. A aparat musiał być bezużyteczny - jak głosiły tablice.
Cudowni, normalni Czesi – ani takie wejście, ani sprzedaż piwa tuż pod murami świątyni nie budziła niczyjego zgorszenia. Co więcej, widzieliśmy ogródki piwne w sąsiedztwie placów zabaw. Rodzice na piwku, dzieci a huśtawkach - jedni i drudzy zadowoleni. A przecież o to w życiu chodzi. Przed sklepem monopolowym rowerzysta w spokoju ducha spożywał sobie złocisty napój nie wywołując u nikogo chęci dzwonienia po Policję. U nas naprawdę się tak nie da? A wracając do kościoła – jego piękne gotycko - barokowe wnętrze mogliśmy tylko podziwiać przez kraty, gdyż trwała w tym czasie msza. A aparat musiał być bezużyteczny - jak głosiły tablice.
Po
przerwie na kawę i lody metrem, tramwajem i kolejką naziemną (w ramach biletu
24 h na komunikację miejską) dostaliśmy się na wzgórze Petrzin, by poobserwować
Pragę z wieży widokowej (bilet rodzinny 210 kc) i odpocząć od wielkomiejskiego
zgiełku w pobliskim parku. Mieliśmy też zamiar udać się do pobliskiego
labiryntu luster, ale cena, po uprzednim dość sporym wydatku przy wejściu na
wieżę, szybko nas zniechęciła. r90 kc za przejście kilku metrów uznaliśmy za
zbyt wygórowaną.
Praga:
2 dzień
Dzisiaj
„uzupełnialiśmy dziury” czyli zwiedzaliśmy te okolice, które podczas
poprzednich wycieczek ominęliśmy, nie zdążyliśmy lub wtedy jeszcze nie
wiedzieliśmy, że istnieją.
Metrem dojechaliśmy do stacji Małostańska i
dalej tramwajem nr 22 dostaliśmy się do Zamku na Hradczanach.
Poprzednim razem widzieliśmy sztandarowe zabytki tego miejsca. Dlatego też tym razem udaliśmy się do Galerii Zamkowej reklamowanej z rozmachem jako zbiór obrazów Tycjana i Rubensa. Ach, jaki wstyd, że poprzednim razem je ominęliśmy! Ale na miejscu okazało się , że … szukać ich musieliśmy prawie ze świecą. Jeden Rubens i dwa Tycjany! I to w małych rozmiarach. Tym razem Czesi przesadzili potężnie. Wstyd, że tak daliśmy się nabrać...
Poprzednim razem widzieliśmy sztandarowe zabytki tego miejsca. Dlatego też tym razem udaliśmy się do Galerii Zamkowej reklamowanej z rozmachem jako zbiór obrazów Tycjana i Rubensa. Ach, jaki wstyd, że poprzednim razem je ominęliśmy! Ale na miejscu okazało się , że … szukać ich musieliśmy prawie ze świecą. Jeden Rubens i dwa Tycjany! I to w małych rozmiarach. Tym razem Czesi przesadzili potężnie. Wstyd, że tak daliśmy się nabrać...
Dobrze nam znanym tramwajem nr 22 udaliśmy się powrotem na Małą Stranę by zmienić nieco klimaty.
Obrazy włoskich malarzy zamieniliśmy na anonimowe graffiti na „murze Lenona”. Z ciemnych czeluści w złotych ramach przeszliśmy do ferii barw na ścianie będących wyrazem wolności.
Pierwotnie skuszeni różnorodnością potraw, zrezygnowaliśmy jednak z powodu bardzo wysokiej temperatury (prawie 40 stopni C). Może niesłusznie obawialiśmy się jej wpływu na jakość jedzenia, ale wspomnienie wczorajszego obiadku w „Czeska kuchyne” kusiło i wzywało. Tym razem wybraliśmy tam knedle na słodko: z morelami, malinami, truskawkami i śliwkami. Pani obficie polała nam drożdżowe kluski słodką śmietanką. Pyyycha!
Wróciliśmy
jeszcze na Józefów, by popatrzeć na rzecz niemożliwą czyli zegar odmierzający
czas do tyłu.
Znajdujący się na Żydowskim Ratuszu (koło synagogi Staronowej) czasomierz (ten niżej) jest niejako symbolem hebrajskiego, który czyta się z prawej do lewej strony.
Znajdujący się na Żydowskim Ratuszu (koło synagogi Staronowej) czasomierz (ten niżej) jest niejako symbolem hebrajskiego, który czyta się z prawej do lewej strony.
Szukając
pomnika Franza Kafki nieco pogubiliśmy się.
Ale zagubienie się w Pradze to sama przyjemność – wszędzie byliśmy otoczeni pięknymi kamienicami. Ilość zachwycającej architektury w tym mieście dosłownie zapiera dech. Krok za krokiem jest tyle do podziwiania, że trzeba przyjechać i zobaczyć to na własne oczy, bo trudno w to uwierzyć. Mieszkam we Wrocławiu, bywam w Krakowie – cudze chwalicie, swego nie znacie? Bynajmniej! Ogrom i rozmach pięknie utrzymanych kamienic w Pradze jest niebywały. Stare Miasto, Mała Strana, Józefów – cały czas jest się w środku dawnego świata zdobionych budynków. Szwendanie się tutaj wiąże się ze stałym ryzykiem z odkrycia przyjemnych zakątków. A Kafka? Dotarliśmy do niego nieustannie tłumacząc dzieciom kim był pan o niesłychanie intrygującym dla nich nazwisku.
Ale zagubienie się w Pradze to sama przyjemność – wszędzie byliśmy otoczeni pięknymi kamienicami. Ilość zachwycającej architektury w tym mieście dosłownie zapiera dech. Krok za krokiem jest tyle do podziwiania, że trzeba przyjechać i zobaczyć to na własne oczy, bo trudno w to uwierzyć. Mieszkam we Wrocławiu, bywam w Krakowie – cudze chwalicie, swego nie znacie? Bynajmniej! Ogrom i rozmach pięknie utrzymanych kamienic w Pradze jest niebywały. Stare Miasto, Mała Strana, Józefów – cały czas jest się w środku dawnego świata zdobionych budynków. Szwendanie się tutaj wiąże się ze stałym ryzykiem z odkrycia przyjemnych zakątków. A Kafka? Dotarliśmy do niego nieustannie tłumacząc dzieciom kim był pan o niesłychanie intrygującym dla nich nazwisku.
Wieczór
nadszedł szybko. A zapowiadał się ciekawie: finał Ligii Mistrzów i mecz
ukochanej Barcy z Juventusem. W zaciszu pokoju hotelowego cieszyliśmy się
zwycięstwem FC Barcelona!
Jutro
powrót do domu.
Podsumowując,
spędziliśmy bardzo przyjemny czas i Praga nas nie rozczarowała. Tłumy, głównie
rodaków, nam nie przeszkadzały. Wiadomo, każdy wolałby przyglądać się zabytkom
tak, by inni w kadr aparatu mu nie wchodzili. Ale dzisiaj to trudne do
zrealizowania. Dlatego też założyliśmy na starcie, że w towarzyszyć nam będzie
wielu takich jak my i stąd nie było rozczarowania. Trudno się dziwić ludziom,
że chcą zwiedzać piękne zakątki, skoro my robimy to samo…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz